Speedway of Nations ma zdecydowanie więcej krytyków niż zwolenników. Nie ma w tym oczywiście niczego dziwnego. Turniej par o skomplikowanej formule zastąpił bowiem kochany przez wielu sympatyków czarnego sportu Drużynowy Puchar Świata. Oficjalnie działaczom marzyło się poszerzenie żużlowych horyzontów o nowe kraje. Nieoficjalnie chodziło rzecz jasna o ukrócenie dominacji Polaków, którzy byliby realnymi faworytami do złota, nawet przy wystawieniu drugiego garnituru. Przez trzy lata pomysł w zupełnie się nie bronił. W finałach stale rywalizowała czołówka złożona z naszej reprezentacji, Danii, Szwecji, czy Wielkiej Brytanii. Ba, w poprzednim sezonie ze względu na pandemię koronawirusa nie zorganizowano eliminacji. Frekwencja na trybunach również nie zachwycała. Sytuacja znacznie zmieniła się jednak w tym roku, gdzie w końcu coś się dzieje i widoczne są choćby minimalne przetasowania. Dziś Francja, za rok USA? Największym pozytywnym zaskoczeniem bieżącej edycji Speedway of Nations jest niewątpliwie reprezentacja Francji. "Trójkolorowi" w fantastycznym stylu zakwalifikowali się do wielkiego finału zmagań i kto wie, czy w Manchesterze nie pokuszą się o medal. To największy sukces w historii tamtejszego żużla i nie byłby on możliwy w klasycznym Drużynowym Pucharze Świata, gdzie prawdopodobnie nawet by nie wystartowali. Kilka dni temu w półfinale zachwycili nie tylko Les Bleus. Coraz śmielej do czołówki światowego speedway’a zaczynają pukać chociażby Amerykanie. - Po odejściu Grega Hancocka widać, że tam cały czas coś się dzieje, bo widzimy że jest paru młodych i ambitnych chłopaków - zauważa ekspert nSport+, Wojciech Dankiewicz. Gołym okiem widać, iż Speedway of Nations działa mobilizująco na kilka federacji. Kto wie, być może do wyżej wymienionych dwóch państw wkrótce dołączą kolejne. Przy takiej formule rywalizacji na pewno prościej o sukces, a nic tak nie motywuje działaczy i zawodników, jak kontakt z najlepszymi na świecie. - Dzięki temu turniejowi inne nacje dostaną szansę, by choć trochę zaistnieć w tym poważnym żużlu. Zdecydowanie łatwiej jest uzbierać dwóch, trzech zawodników niż pięciu na Drużynowy Puchar Świata. Nie jestem krytykiem tego turnieju, tylko po prostu trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Nie są to drużynowe mistrzostwa świata, a mistrzostwa świata par - dodaje nasz rozmówca. Zmiany w kalendarzu potrzebne od zaraz Racja, Speedway of Nations może i odmienił czarny sport w kilku krajach. Fani potrzebują jednak żużlowego mundialu z prawdziwego zdarzenia. - Najlepszym rozwiązaniem byłoby rozgrywanie zarówno SON, jak i Drużynowego Pucharu Świata w tym samym roku. Myślę, że w kalendarzu na pewno znalazłoby się miejsce na oba te turnieje. Dla mnie SON to mistrzostwa świata par, które zresztą odbywały się kiedyś i były naprawdę fantastyczną imprezą. Do tego właśnie powinien zmierzać FIM, żeby przywrócić temu turniejowi właśnie taki prestiż, jaki miał on kilkanaście lat temu - puentuje Dankiewicz. Na rewolucję, o ile takowa nastąpi, trzeba trochę poczekać. Obecnie fanom pozostanie ekscytacja nadchodzącym finałem w Manchesterze. Dobrym prognostykiem na przyszłość jest zmiana promotora cyklu Grand Prix. Amerykańskie Discovery poza przywróceniem zmaganiom indywidualnym dawnej renomy, powinno również pomyśleć o rozgrywkach państwowych.