Do niedawna było tak, że liczyły się punkty z całych zawodów. Ważny był dosłownie każdy bieg, bo przecież na koniec sezonu wielokrotnie ważyły pojedyncze punkty, czasami zawodnicy mieli równą ilość i trzeba było rozgrywać baraże o medale podczas finałowej rundy w Toruniu. Obecnie nie liczy się systematyczność, a umiejętność przebudzenia w decydującej fazie zawodów. Zwycięzca każdego z poszczególnych turniejów otrzymuje 20 punktów, drugi w klasyfikacji - 18, trzeci - 16, czwarty - 14. I to niezależnie od tego, jak prezentował się w fazie zasadniczej. Jednym to sprzyja, inni na tym tracą. Wątpliwie jest jednak to, czy taka forma rozliczania jest do końca sportowa. Spójrzmy na takiego Fredrika Lindgrena, czyli żużlowca jeżdżącego bardzo nierówno, często przeplatającego wygrane biegowe z jedynkami lub zerami. Przy starej punktacji miałby on 39 punktów, a dzięki tej nowej ma... 50. Dużo zyskał także Maciej Janowski, który miałby 56, a ma 66. Są też jednak tacy, którzy stracili. Matej Zagar oraz Robert Lambert mają trzy puntky mniej niż wskazywałyby na to ich dorobki z toru. Nie jest to oczywiście jakaś ogromna różnica, ale kto wie, czy na koniec sezonu nie okaże się kluczowa. Oczywiście, że każdy z zawodników znał zasady przed rozpoczęciem cyklu, ale to nie znaczy, że nowego systemu nie można krytykować. Ma on niewielu zwolenników. Promowanie przeciętniaków Nowy system ma na celu wyrównanie szans. Dzieje się to jednak w sposób sztuczny, bo jakby nie patrzeć, "ciągnie za uszy" tych, którym początkowo w danych zawodach nie szło. Sztuką jest niemniej utrzymać równą dyspozycję przez całe zawody, a nie obudzić się tylko na dany moment. Porównajmy sobie dwóch zawodników. Pierwszy z nich wygrywa wszystkie biegi i teoretycznie na torze przywozi 21 punktów, wygrywając turniej. Drugi zaś z siedmioma wślizguje się do ósemki, zajmuje drugie miejsce w półfinale, a w finale wygrywa i jest zwycięzcą kolejnych zawodów. De facto przywozi 12 punktów, dostaje 20. Podobnie jak jego rywal, który na torze zdobył 21. Zapewne pod koniec sezonu niewiele osób będzie już zwracać uwagę na nowy system, ale póki co wzbudza on bardzo dużo kontrowersji. Wydaje się skrojony pod tych, którzy są nierówni, a przeciwko tym, którzy dbają o regularność. Tak czy inaczej na czele klasyfikacji i tak są nazwiska, których mogliśmy się tam spodziewać: Maciej Janowski, Artiom Łaguta czy Bartosz Zmarzlik. Gdyby obowiązywał jednak stary system, różnice między wspomnianą trójką wyglądałyby inaczej. Straciłby na tym przede wszystkim pierwszy z nich.