Pechowy sezon 2014 Sezon 2014 był dla Marka Cieślaka bardzo pechowy. Prowadzona przez niego reprezentacja Polski straciła tytuł mistrzowski na ostatnim wirażu finału Drużynowego Pucharu Świata w Bydgoszczy. Janusz Kołodziej pokonywał ten łuk nieco za wąsko, co spowodowało, że na mecie szybszy o pół motocykla okazał się Niels Kristian Iversen. Jeszcze większe nieszczęście spotkało trenowaną przez niego Unię Tarnów. Jaskółki przeleciały przez fazę zasadniczą niemal niepokonane - jedyną porażkę poniosły w Toruniu, gdzie Unibax z Wardem, Holderem, Sajfutdinowem, Gollobem, Miedzińskim i fenomenalnym Przedpełskim wymęczył wynik 48:42. Drużyna z Mościc była murowanym faworytem do złota. Niestety, chwilę przed fazą play-off kontuzji doznali liderzy tarnowian - Hancock i Vaculik. Takiej luki nie udało się załatać. Mistrzem Polski został Falubaz, a Cieślak musiał zadowolić się brązem. Podjął wówczas decyzję o zmianie otoczenia. Działacze Ostrovii jeszcze przed zakończeniem sezonu 2014 kontaktowali się z Markiem Cieślakiem. Po pierwszym, wyjazdowym meczu finału drugiej ligi Wanda Kraków miała nad nimi przewagę 18 punktów. Zwycięzca dwumeczu zgarniał awans do Nice PLŻ. Mimo iż trenerem ostrowian był wówczas Grzegorz Dzikowski, selekcjoner zdecydował się przyjechać do Ostrowa i pomóc w przygotowaniach do rewanżu. Miał zrobić tor tak, żeby gospodarze czuli się na nim wyśmienicie, a goście wręcz przeciwnie. Udało się! Ostrowianie rozgromili Wandę 61:29 i awansowali na zaplecze Ekstraligi. Co jednak najważniejsze dla naszej historii, zakochali się w Cieślaku, który akurat szukał nowego pracodawcy. Klub miał złą reputację Ostrovia nie cieszyła się w tamtym czasie renomą. Nie chodzi tylko o to, że klub miewał problemy z wypłacalnością - w pierwszej połowie dekady płynność finansowa w polskim żużlu była przecież towarem deficytowym. Bardziej o to, że to właśnie z powodu tego co stało się w Ostrowie całe środowisko rozgrzała dyskusja o korupcji w żużlu. W 2007 roku tamtejsi działacze mieli próbować przekupić Mateja Ferjana przed finałowym meczem ze Stalą Gorzów. Ostatecznie sprawa trafiła w ręce prokuratury i zakończyła wyrokami sądowymi. W Ostrowie działy się też inne dziwne rzeczy. Do legendy przeszedł przejazd polewaczki ulicami miasta w pewien niedzielny poranek. Pojazd intensywnie zrosił trasę, którą na stadion miał dotrzeć sędzia ligowego spotkania. Arbiter miał myśleć, że nad miastem przeszła ulewa i łaskawszym okiem spojrzeć na niesamowicie przyczepny tor przygotowany przez gospodarzy. Po finale 2014 mówiło się o kolejnym numerze działaczy Ostrovii. Mecz, do którego pomagał się im przygotować Marek Cieślak, był tak naprawdę powtórką zawodów, których nie udało się rozegrać w pierwszym terminie. W parku maszyn zasłabł wówczas reprezentujący gospodarzy Ales Dryml, którego wycieńczyła pogoń z Pardubic do Ostrowa (jeszcze w południe startował w Zlatej Prilbie). Ponadto, juniorzy Ostrovii zostali nieopatrznie zamienieni numerami startowymi i ich zdobycz zostałaby odjęta od wyniku drużyny. To właśnie wtedy, nagle - z do dziś nieustalonych przyczyn - na stadionie w Ostrowie nastąpiła awaria prądu. Zawody trzeba było przełożyć. Kibice krakowskiej Wandy uczcili po latach to wydarzenie oprawą: “Awansować nie jest łatwo, kiedy świnia gasi światło" Udowodnić coś niedowiarkom Cieślak w środowisku zna wszystkich, więc o serii niefortunnych zdarzeń w Ostrowie wiedział z pewnością więcej niż opinia publiczna. Przyjął jednak ofertę pracy w klubie. Dlaczego? Przede wszystkim chciał obalić główny zarzut swych krytyków, bardzo często stawiany wybitnym trenerom jak choćby piłkarskiemu Pepowi Guardioli. Mówiło się bowiem, że Cieślak co prawda osiąga wielkie sukcesy, jednak tylko dlatego, że prowadzi naszpikowane gwiazdami dream-teamy. Selekcjoner miał nadzieję udowodnić niedowiarkom, że poradzi sobie również bardzo przeciętnym składem. Poza tym cieszyła go wizja zobaczenia od środka niższych klas rozgrywkowych. Często mówi się, iż to właśnie na tych bardziej kameralnych zawodach czuć atmosferę prawdziwego żużla zabitą przez komercyjną otoczkę w PGE Ekstralidze i Grand Prix. Sam selekcjoner wcześniej poznał te realia raczej dość pobieżnie, prowadząc w latach 90. pierwszoligowy Włókniarz Częstochowa przez pół sezonu. Cieślak mógł myśleć, że zaplecze Ekstraligi to sielanka, idealna opcja na odpoczynek od głośnego żużla z czołówek portali internetowych. Czas pokazał, jak bardzo się mylił. Nie chciał cieniasów w kadrze Do pierwszych różnic zdań na linii klub-Cieślak doszło już na etapie budowy składu po awansie. Zadanie - jak to w przypadku beniaminka zazwyczaj bywa - nie było proste. Sytuację jeszcze bardziej utrudniło odejście bardzo utalentowanego wówczas juniora - Maksyma Drabika, który przeniósł się do ekstraligowej Betard Sparty Wrocław. Jego miejsce zajęli Mateusz Borowicz i Oskar Ajtner-Gollob, zawodnicy dużo mniej perspektywiczni. Braki w formacji młodzieżowej szkoleniowiec chciał załatać mocnymi seniorami. Prezesom bardzo zależało zaś na ściągnięciu chłopaków z ich miasta - braci Szczepaniaków. Selekcjoner nie widział sensu takiego ruchu, uważał ich za “cieniasów" jak stwierdził po latach w swej autobiografii pt. “Pół wieku na czarno". Ostatecznie musiał jednak ustąpić, podobnie zresztą jak w przypadku innego oczka w głowie prezesów - Nicklasa Porsinga. Resztę miejsc w składzie uzupełnił już według swojego mniemania. Do Ostrovii dołączyli Rune Holta, Mikkel Michelsen i Scott Nicholls. Awansowali jeszcze przed ostatnim meczem Na papierze Ostrovia nie była faworytem Nice PLŻ w 2015 roku. Dużo lepiej wyglądała choćby kadra rybniczan. Cieślak nie tracił jednak pewności siebie i spokojnie rozwijał swój zespół. Przedsezonowe przewidywania trenera okazały się słuszne - bracia Szczepaniakowie i Porsing zdobywali średnio mniej punktów na bieg niż junior Mateusz Borowicz. Z kolei nieopierzony jeszcze Michelsen i wysyłany przez ekspertów na emeryturę Holta okazali się rewelacjami rozgrywek. Drużyna Cieślaka z czasem się docierała i z meczu na mecz budziła coraz większy popłoch w szeregach przeciwników. Fazę zasadniczą zakończyli na trzecim miejscu, w półfinale udało się im jednak pokonać faworyzowany ROW Rybnik. W praktyce oznaczało to niesamowity sukces - awans do Ekstraligi. Ich przeciwnikiem w finale był bowiem Lokomotiv Daugavpils - łotewski klub, który nawet w przypadku zwycięstwa nie mógłby formalnie awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej. Sezon zakończył się jednak totalną kompromitacją. I kto tu jest skończony? Mecz finałowy w Ostrowie to jeden z najczarniejszych rozdziałów najnowszej historii polskiego żużla. Dyscyplina została skompromitowana niemal we wszystkich krajowych mediach. “Selekcjoner kadry pod wpływem na meczu!" - grzmiały nagłówki tabloidów. Raczej przemilczano fakt, iż badanie alkomatem zostało wykonane niemal godzinę po meczu oraz to, iż Cieślak wcale nie musiał poddać się badaniu alkomatem - nie był bowiem pracownikiem klubu, tylko wykonywał dla niego usługi w ramach własnej działalności. Z ostrowskich działaczy wylała się frustracja spowodowana ogromnymi kłopotami. Cała Polska mogła obejrzeć w internecie filmik z tego, co wydarzyło się w parku maszyn już po meczu. Trener usłyszał między innym od prezesa "wyliż mi buta", ale nie to było najgorsze. Na szczególną uwagę zasługuje inny cytat prezesa Mirosława Wodniczaka: “Ty pijaku, k...wa skończony jesteś" rzucony w kierunku Cieślaka właśnie podczas tamtej tyrady. Za chwilę klub upadł (odrodził się dopiero, gdy przyszedł nowy prezes Radosław Strzelczyk), a trener Cieślak wrócił do Ekstraligi i dalej święcił triumfy z kadrą. Schudł osiem kilogramów Po całym zajściu Cieślak musiał pierwszy raz w życiu stanąć przed komisją dyscyplinarną w roli oskarżonego. Selekcjoner bardzo ciężko to przeżył - miał problemy ze snem i schudł aż 8 kilogramów. Ostatecznie nic wielkiego się nie stało, musiał zapłacić 10 tysięcy złotych kary i w 2016 pracował już znów w Ekstralidze, objął Falubaz Zielona Góra. Teraz Cieślaka czeka drugie podejście do żużla z niższych klas rozgrywkowych - objął funkcję trenera pierwszej drużyny PGG ROW-u Rybnik. Bogatszy o tamte doświadczenia nie popełnił tych samych błędów. Prezes Rekinów, Krzysztof Mrozek jest co prawdą osobą budzącą kontrowersje i za wszelką cenę stawiającą na swoim, więc ich relacje nie będą zapewne należały do najłatwiejszych. Za Mrozkiem nie ciągną się jednak żadne dziwne historie, nie ma też na koncie ról filmowych, których musiałby się wstydzić. Filozofia byłego selekcjonera nie zmienia się - w jego drużynie znów pojawił się Rune Holta, perspektywiczne odrzuty z Ekstraligi - Trofimow i Michael Jepsen Jensen czy ulubieniec prezesa - Łogaczow. Wyniki sportowe mogą okazać się podobne jak przed pięciu laty, a więc bardzo dobre. Najważniejsze jednak, że organizacyjnie wszystko stać będzie na dużo wyższym poziomie.