Andrzeja Huszczy nikomu przedstawiać nie trzeba. To jeden z najbardziej znanych wychowanków Falubazu w historii. Człowiek, który na żużlu przejeździł 33 lata. Jest byłym indywidualnym mistrzem Polski i medalistą MIMP. Wygrywał także Srebrny Kask, a wraz z Falubazem Drużynowe Mistrzostwa Polski. To jest Andrzej Huszcza i jego się za kółko wpuszcza - Rok 1979 lub 1978. Jechaliśmy na zawody do Rzeszowa. Podróżowaliśmy wówczas po prostu autobusem. Jechałem sobie z boku, ale nudziłem się, bo nigdy nie lubiłem siedzieć bezczynnie. Jakieś 30 km za Zieloną Górą stwierdziłem, że może trochę pokieruję pojazdem - śmieje się były zawodnik. - Krzyknąłem więc: panie Tadziu, daj pan pojechać. Powiedziałem, że mam prawo jazdy i mogę jechać. Nie chciał mi uwierzyć. Ale wsiadłem za kierownicę. Niestety, za Opole trafiliśmy na patrol milicji. Chciałem, żeby wspomniany pan Tadziu szybko wrócił za kółko, ale nie zdążyliśmy tego zrobić. Pytał, czego ja się boję, skoro mam prawo jazdy. Wówczas dodałem, że mam, ale nie na autobus. Sytuacja jednak skończyła się bezproblemowo, bowiem funkcjonariusze nie byli zbyt drobiazgowi. - Milicjant tak na nas patrzy mówi: wycieczka pewnie, co? Dobra, jedźcie panowie spokojnie. Udało się. Cały czas to ja byłem za kierownicą podczas tej kontroli. Ale 200 m później błyskawicznie zamieniłem się z panem Tadziem - wyjaśnia Andrzej Huszcza. - Później jednak wielokrotnie prowadziłem w drodze z zawodów. Po prostu nie lubiłem spać w trasie. Jakbym spał, to jeszcze z 10 lat dłużej bym pojeździł - dodaje. Kolega pożyczył kevlar, a rywale plastrony - Pojechałem na turniej do Opola. Idę sobie do szatni, żeby się przebrać w kevlar. Patrzę, a kevlaru nie ma. Pomyślałem: co ja mam teraz zrobić, pożyczyć od kogoś? Przyszedł mi do głowy Jacek Rempała, choć że tak powiem, różniliśmy się posturą. Wcisnąłem się jednak w jego strój, wyglądając jak paragraf. Nie pamiętam, który byłem, ale udało się odjechać zawody. Jacek zaś pojechał w drugim kombinezonie, bo oni już wówczas mieli więcej niż jeden. Był tam fajny sponsor - opisuje. Jak się okazuje, nie tylko kombinezonu zdarzyło się panu Andrzejowi zapomnieć na zawody. - Kiedyś w Gorzowie znaleźliśmy się bez plastronów. W obecnych czasach zapewne już by nas zdyskwalifikowano. Wtedy jednak wzięliśmy jakieś ich dawne, w których już nie jeździli. Ubraliśmy je i wygraliśmy zawody. Niesamowita historia - zakończył.