Marek Cieślak rzucił robotę we Włókniarzu, mówiąc, że prezes Michał Świącik wszedł w jego kompetencje, bo zabrał się za robienie toru i na dokładkę wszystko zepsuł (mecz planowany po pracach został odwołany, a częstochowską drużynę ukarano walkowerem, zawieszono też licencję toru). Teraz były szkoleniowiec częstochowskiej drużyny przejął ekipę PGG ROW-u Rybnik. Tu jednak szefem jest Krzysztof Mrozek, który w przeszłości często gęsto wchodził w buty opiekuna zespołu. Takie wnioski można wysnuć z pewnych cytatów i tego, co działo się w trakcie ligowych spotkań. Mateusz Szczepaniak w minionym sezonie przekonywał przed kamerami nSport+, że dostawałby więcej szans, gdyby to trener Lech Kędziora ustalał skład. Pamiętamy też, że kiedyś Piotr Żyto był stale na łączach z działaczem. Panowie tłumaczyli, że chcą mieć lepszą komunikację, ale ludzie wiedzieli swoje: Mrozek prowadzi szkoleniowca za rękę i dyktuje mu skład. Jeśli zestawi się to wszystko, można faktycznie założyć, to co mówią kibice i część ekspertów: z tego będzie wojna, bo mieszanka Cieślak, Mrozek ma wszelkie parametry, które pozwalają nazwać ją wybuchową. Prezes przekonuje nas jednak, że będzie dobrze. – Marek jest po to, żebym mógł sobie zdjąć z pleców część obowiązków. Jego kompetencje w zakresie prowadzenia drużyny i robienia toru są znane, dlatego uważam, że będzie dobrze – przekonuje Mrozek, który nie wtrącał się do pracy jedynie nieżyjącemu już trenerowi Janowi Grabowskiemu. Każdemu kolejnemu, z mniejszym lub większym natężeniem, już tak. Z Cieślakiem ma być inaczej. Panów Mrozka i Cieślaka łączy rowerowa pasja, więc może tu znajdą wspólny mianownik i nić porozumienia. – Chciałbym pojeździć z trenerem, ale ja jestem na krótkie dystanse, a Marek robi powyżej 60 kilometrów. Kiedyś skusiłem się na więcej, z Griszą Łagutą, i dostałem szkołę życia. On narzucił mi średnie tempo 25 kilometrów na godzinę i jak wróciłem do domu, to nogi same dalej mi pedałowały, taki byłem zmęczony – kończy Mrozek.