- Pierwszy Zmarzlik, za nim chyba Łoktajew, a potem... no właśnie, dobre pytanie - ten cytat z rozmowy dwóch kibiców oglądających wspólnie w jednym z polskich pubów GP Rosji w Togliatti mówi wszystko. Przekaz telewizyjny historycznych zawodów na rosyjskiej ziemi był koszmarny. Kamerzysta w ogóle nie łapał zawodników, skupiał się jedynie na prowadzącym. Jeśli nawet za nim działo się coś ciekawego, to obserwować mogli to tylko kibice zgromadzeni na stadionie. Tym przed telewizorami nie było to dane. Wielu fanów było wściekłych, co wyrażali w mediach społecznościowych. Zawodził też realizator. Przypomnijmy przy okazji, że kamerzysta i realizator to dwie różne funkcje. Tych pierwszych jest wielu i obsługują kilka różnych miejsc. Realizator przeważnie jest jeden i decyduje o tym, jaki obraz w danym momencie widzą odbiorcy. I tak na przykład po upadku Taia Woffindena w biegu półfinałowym, nagle Brytyjczyk zniknął. Choć wyścig trwał, nikt nie wiedział, gdzie jest mistrz świata z 2013 i 2015 roku. A już na pewno nie wiedział tego realizator, bo uznał że ciekawsze będzie pokazanie jego rywali jadących gęsiego do mety. Wyglądało to komicznie, ale i zatrważająco. Co ja robię tu? Po turnieju w Togliatti pojawiły się opinie, że może warto byłoby mieć swoją stałą ekipę telewizyjną, jeśli chce się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Osoby pracujące przy obsłudze zawodów w Rosji ewidentnie "nie czuły bluesa". Być może na żużlu były po raz pierwszy. To ich jednak nie tłumaczy. Przede wszystkim należy obwinić tego, który do takiej pracy je oddelegował. W zdecydowanej większości biegów widzieliśmy tylko zwycięzcę, względnie także tego, który zajął drugą pozycję. Tego, kto zdobył jeden punkt, można było jedynie się domyślać. Żużel jest sportem na tyle dynamicznym, że czasem nawet człowiekowi z wieloletnim stażem za kamerą przydarzy się zgubić zawodnika. To zupełnie normalne. To co stało się jednak w Togliatti było już nie do zaakceptowania. - Tych zawodów nie dało się oglądać - pisali kibice. Zdenerwowani byli zwłaszcza ci, którzy wypisywali programy. Niemal po każdym biegu musieli otwierać relacje tekstowe, by uzupełnić rubryki. Takie rzeczy nie mogą się zdarzać.