Kacper Gomólski jako junior uchodził za jedną z największych nadziei polskiego żużla. Jego bardzo dobra dyspozycja na pierwszoligowych torach w barwach macierzystego Startu Gniezno szybko zaowocowała kontraktem w Ekstralidze. Do prowadzonej przez siebie Unii Tarnów ściągnął go przed sezonem 2012 Marek Cieślak. To właśnie 3 lata spędzone pod okiem ówczesnego selekcjonera reprezentacji Polski były najlepszymi w sportowej karierze gnieźnianina - w 2012 pomógł swojemu zespołowi w zdobyciu tytułu Drużynowego Mistrza Polski, rok później został trzecim juniorem globu, a w 2014 młodzieżowym wicemistrzem świata. Po przejściu w wiek seniora drogi obu panów rozeszły się - Marek Cieślak udał się na jednoroczną przygodę w Ostrowie Wielkopolskim, a Gomólski przeniósł się do Torunia. Żaden z nich nie może zaliczyć sezonu 2015 do udanych. Różnica polega jednak na tym, że trener po porażce w Ostrowie przeniósł się do Zielonej Gór i wrócił do wysokiej formy, a Gomólski zdecydował się jeszcze raz spróbować na Motoarenie. Nie udało mu się, sezon 2016 był dla niego jeszcze gorszy i po wykręceniu średniej 1,111 punktu na bieg musiał zejść o jeden poziom rozgrywkowy niżej. Trafił wówczas do Wybrzeża Gdańsk i wydawało się, że sezon spędzony w pierwszej lidze podziała na niego odbudowująco. Znów było po nim widać zacięcie, z którego słynął przed laty. Po bardzo dobrym roku spędzonym nad morzem Gomólski stwierdził, że jest gotów na to, by znów spróbować sił w Ekstralidze. Jesienią podpisał kontrakt z Falubazem. W Zielonej Górze minął się jednak z Markiem Cieślakiem, który przenosił się do rodzimej Częstochowy. Może to właśnie dlatego wychowankowi Startu poszło tak słabo? Spisywał się doprawdy tragicznie i wziął udział w zaledwie 5 spotkaniach. Do Gdańska wrócił bardzo szybko z podkulonym ogonem. Widać było, że opłakane w skutkach podejście do PGE Ekstraligi bardzo podcięło mu skrzydła. W ostatnich 2 sezonach popadł w zupełną przeciętność i jeśli już wyróżniał się w pierwszej lidze to tylko negatywnie. Po zakończeniu zeszłorocznych rozgrywek gdańszczanie stracili do niego cierpliwość i zrezygnowali z jego usług. Sam zawodnik przebąkiwał nawet o zakończeniu kariery. Los jednak chciał, że dokładnie w tym samym czasie na niższy poziom rozgrywkowy przeszedł Marek Cieślak, który od razu po podpisaniu kontraktu z ROW-em Rybnik zaproponował Krzysztofowi Mrozkowi zakontraktowanie Gomólskiego. Na Śląsku liczono wówczas, że były selekcjoner odbuduje karierę żużlowca, którego niegdyś wyniósł na najlepszy poziom. Wielu kibiców pukało się wówczas w czoło, uważało to za zupełnie niemożliwe! Tymczasem Marek Cieślak kolejny raz udowadnia, że potrafi wyciągać zawodników nawet z największych otchłani. Gomólski w inauguracyjnym domowym spotkaniu z Cellfast Wilkami Krosno zdobył płatny komplet - 13 punktów i 2 bonusy. Świetny wyścig zadebiutował swojemu ojcu, Jackowi, który odszedł z tego świata 2 dni przed meczem. Niektórzy sceptycy przypisywali jednak taki wynik bardziej słabości gości niż sile żużlowca. To właśnie im (oraz przy okazji byłym pracodawcom) Kacper Gomólski utarł nosa w wyjazdowym spotkaniu z Wybrzeżem. 28-latek zdobył w nim 11 puntków i bonus oraz - co najważniejsze - wygrał ostatni wyścig dnia przyklepując meczowy remis na bardzo trudnym terenie głównego rywala rybniczan w walce o awans do PGE Ekstraligi. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia. Z tak jeżdżącym Gomólskim ROW śmiało można już bowiem nazywać faworytem tegorocznej kampanii w eWinner 1. lidze. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź