W ostatnich dwunastu latach Jason Doyle zwiedził dziesięć polskich klubów. Dużo, bardzo dużo. Z reguły bywały to jednoroczne przygody. Tylko w Toruniu i Zielonej Górze spędził więcej niż jeden sezon. Ciekawe jest to, że chyba sam Australijczyk zdaje sobie sprawę, że gdzieś pasowałoby zarzucić kotwicę na dłużej. Już rok temu deklarował, że chętnie pozostałby we Włókniarzu Częstochowa, ale zmiany regulaminowe sprawiły, że znów musiał poszukać sobie nowego pracodawcy. - A szkoda, bo chcieliśmy go zatrzymać u siebie - mówił prezes Włókniarza Michał Świącik. Z kolei były prezes Fogo Unii Leszno Rufin Sokołowski uważa, że Doyle nie mógł trafić dla siebie w lepsze miejsce. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. - To miasto jest przyjazne dla Australijczyków. Zwróćmy uwagę na jedną ważną rzecz. Jego rola w Fogo Unii będzie inna niż w poprzednich klubach. On nie ma być liderem tego zespołu. Od tego jest Sajfutdinow, Pawlicki, czy Kołodziej. Według mnie, jeśli Doyle będzie zdobywał po osiem punktów na mecz, to wszyscy będą zadowoleni. Chodzi o to, aby pokrył stratę po Smektale i Kuberze. Jak to zrobi, to nikt go z Leszna po sezonie nie wyrzuci. A przecież dla takiego zawodnika jak on, osiem punktów to wcale nie jest dużo. Spokojnie może zdobywać dużo więcej - analizuje Sokołowski.Swoją drogą w Lesznie faktycznie wiedzą, jak zaopiekować się Australijczykami. Klub ma bogate tradycje we współpracy z zawodnikami z tego kraju. Wszystko zaczęło się od Leigh Adamsa, a teraz współpraca jest rozwijana. Jaimon Lindey i inni zdolni, młodzi mieszkają w domu prezesa Piotra Rusieckiego. Mają świetne relacje. Działacz dba o team-spirit. Słynie z tego, że lubi przygotować swojej drużynie świetne steki z grilla. W ten sposób integruje zawodników. Ostatnio zresztą zaprosił do siebie samego Doyle'a. Były mistrz świata mógł więc poczuć namiastkę tego, co może na codzień spotkać w Lesznie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź