Dariusz Ostafiński, Interia: Pięknie pożegnał się pan na Facebooku z Zenonen Plechem. Nie wiedziałem, że byliście kolegami ze szkolnej ławki. Jerzy Synowiec, były prezes Stali Gorzów, prawnik: Z ławki nie, ze szkoły tak. Do tego samego ogólniaka chodziliśmy. Z jego powodu zacząłem bywać na treningach i meczach Stali. Koleś z tej samej szkoły jeżdżący wtedy na żużlu to była sensacja. Zenek, będąc w ostatniej klasie, został mistrzem Polski. Tuż po skończeniu liceum był już drugim wicemistrzem świata. Był pan na tamtym pamiętnym finale w 1973 roku w Chorzowie? Tak. Całe mnóstwo ludzi z Gorzowa wtedy pojechało. Samochodów nie było, więc zapakowaliśmy się do pociągu, tam trzeba było być. Według mnie wtedy Zenkowi zabrali szansę jazdy o złoto. Były duże kontrowersje związane z tym biegiem, gdzie jechał pierwszy i został podcięty przez Chłynowskiego. Collins przejechał obok leżących i to jemu przyznano zwycięstwo, a Plech dostał tylko dwa punkty, choć prowadził i pewnie by wygrał, a wtedy on też jechałby w dodatkowym biegu o złoto. Sześć lat później Zenek zdobył srebro, ale wtedy był już zawodnikiem Wybrzeża, nie Stali. Przenosiny Plecha ze Stali do Wybrzeża, to był największy transfer lat 70. Przede wszystkim było to niezrozumiałe dla gorzowian, że chłopak stąd idzie do Gdańska. On był wtedy bożyszczem kibiców Stali, był najlepszy w drużynie. Był największym fighterem, kozakiem, strasznym agresorem na torze. Uważam, że w Stali przeżył swoje najlepsze lata. Wiem, w Gdańsku też zdobywał medale, ale to już nie był ten Zenek. Kiedyś rozmawialiśmy sobie i on mi mówi: Jurek, ułożyłem sobie w Gdańsku życie, ale zawsze żałowałem tej zmiany. Dlaczego odszedł? Zdecydowało wyłącznie to, że Stal nie chciała mu dać zgody na starty w Anglii. Taką dostał już w klubie Edward Jancarz, więc nie chciano się zgodzić na drugiego. Wtedy Zenek powiedział, że w takim razie on jedzie studiować prawo morskie do Gdańska. Uniósł się honorem, bo dla Stali ważniejszy był Jancarz. To nie tak. Obaj byli ważni. Jancarz był elegantem, a Plech był szaleńcem. Gdy trzeba było łeb nadstawić, to puszczano Zenka. Mógł się jednak poczuć urażony tym, że klub wybrał kolegę. Wtedy Stal faktycznie pokazała, że Jancarz ważniejszy. Choć może myślano w kategoriach, że Plech młodszy, to może poczekać. Takie czasy były. Plech miał kompleks Jancarza? Nie miał z nim żadnego problemu. To był taki gość, co z wszystkich jaja sobie robił. Z Edka też żartował. Pamiętam, że przywoził różne dziwne gadżety z Anglii i podkładał je ludziom pod tyłek. Dla niego nie było świętości. To był luzak. A czy ten luz nie sprawił, aby, że stracił szansę na osiągnięcie czegoś więcej? Tak. Luz przekładał się u niego choćby na nonszalancką jazdę. W pewnym momencie zaczęły się przez to sypać kontuzje. Raz poważnie uszkodził sobie rękę. Dziś zawodnicy jeżdżą do pięćdziesiątki, a on krótko po trzydziestce skończył. Do Stali wrócił jako trener, zostaliśmy wtedy wicemistrzami Polski. Ja go ściągnąłem. Był pan wtedy prezesem. Tak, a w drużynie Plecha jeździli Świst, Rickardsson i Bajerski. Kupiony za 600 tysięcy. Skąd na to kasa była. Wtedy przyszedł do klubu Les Gondor. Miał firmę Pergo, dobrze mu szło, lubił kasą szastać. Chciał się pokazać, zachłysnął się wizją wyniku i wyłożył wielkie pieniądze na transfer. Jeszcze kazał skrzynkę szampana posłać do Torunia, że tak tanio Bajerskiego sprzedali. Były gwiazdy, ale złota nie było. Nie tak. Było trzech super zawodników, a reszta to, jakby to nazwała młodzież, byli leszcze. Trzeba było się mocno na srebro napracować. Lepsze okazała się Polonia z Gollobami. W Gorzowie z nimi wygraliśmy, ale tam się cuda działy. Śwista wykluczyli na cały mecz, Rickardssona też za dotknięcie taśmy i punkty uciekały. To po sezonie Gondor nie dał wam szampana? Był jednak zadowolony. Drugi sezon był jednak gorszy. Bajerski był w Gorzowie bez ojca i zaczął się gubić. Zenkowi też przestało się chcieć dojeżdżać z Gdańska do Gorzowa. On nie był pracowity, a w Gdańsku jeszcze radnym został i jakoś się to wszystko rozeszło. Wróćmy do Plecha zawodnika. Był najlepszy w Polsce. Jeśli Bajerski kosztował 600 tysięcy, to nie wiem, na ile Zenka by trzeba było wycenić. A jego przejście ze Stali do Wybrzeża, to dziś można by porównać tylko do zmiany klubu przez Zmarzlika. Inna sprawa, że ja Zenka bardziej cenię. Różnica między nim a Bartkiem taka, że on był postacią z krwi i kości, a Zmarzlik jest wyrobnikiem. To co takiego w Plechu było? To coś. Wszyscy go lubili. Do dziś tak jest. Niektórych się nie szanuje, a Plech miał uznanie, nikt złego słowa o nim nie powiedział. Pojawiał się na pogrzebach kolegów, na ważnych uroczystościach, był zawsze wtedy, kiedy był potrzebny. Strasznie szkoda, że ostatnio musiał tyle wycierpieć. Niektórzy nie mają pojęcia, jak ciężko chorował. Kłopoty z nerkami miał ogromne, dializy były wyczerpujące, nie miał lekko. Kiedy się ostatnio widzieliście? Na jakimś spektaklu żużlowym w filharmonii jakoś półtora roku temu. Wcześniej był u mnie w domu. Dla pana, kibica Stali, kto ważniejszy: Plech czy Jancarz? Nie odpowiem. Obaj ważni. Plech to było szalone dziecko, Jancarz ma swoją ulicę i pomnik. Zenkowi też trzeba jakiś mural zrobić. Nie pomnik? Z tym może być ciężko, bo on z Gdańska. Wspomniał pan, że Zmarzlik to nie jest kaliber Plecha. Mógłby pan rozwinąć. To znak czasów. Teraz mamy takie spłaszczenie osobowości. Są bardzo dobrzy zawodnicy, ale to nie są ludzie tego formatu, co kiedyś. Wtedy było bardziej kolorowo, barwniej. Poza tym nie identyfikuję Bartka ze Stalą tak, jak Zenka, bo on sam tego nie robi. Mieszka w tych swoich Kinicach i nosa stamtąd nie wyściubia. Kibice go jednak kochają. Wiem. Mówią, że wierny, kochany Bartuś i dobrze, tak ma być. Problem w tym, że Stal to jest ten Bartuś i zbieranina. Do niedawna był w niej taki Kasprzak, co do którego mam wątpliwość, czy wie, jak się pisze Gorzów. Stal powalczy za rok o złoto? Nie, choć jest w piątce, która o medale będzie walczyć. A spadnie Falubaz, bo ma zużytych zawodników. Tak zużytych, że bardziej się nie da. Zostawmy Falubaz. Dlaczego nie Stal? Ma potencjał, ale nie aż tak wielki. Jest w tym zestawie kilku zawodników, których nie wiadomo na co stać. Mam na myśli choćby takiego Thomsena. Juniorzy też słabi. Brutalnie mówiąc, to młodzież na razie bardziej się do obierania ziemniaków nadaje niż do poważnego ścigania. A prezes Marek Grzyb. On mnie zaskakuje. Nie jest stąd, wydawało się, że będzie błądził, ale potrafi to układać. I słucha innych, a to cenna rzecz. Coś z tego będzie.