Jarosław Hampel to jeden z najlepszych polskich żużlowców w historii. Polak osiągnął niemalże wszystko oprócz jednego najcenniejszego trofeum. Przez lata bił się o najwyższe lokaty, lecz nie zdobył złotego medalu indywidualnych mistrzostw świata. To siedzi mu w głowie do dziś, zważając też na to, w jakich okolicznościach pożegnał się na dobre z cyklem Grand Prix. To był jego rok. Kontuzja zniszczyła wszystkie marzenia Rok 2015 należał do Hampela bez dwóch zdań. W PGE Ekstralidze rządził i dzielił i wykręcił najlepszą średnią biegową. W Grand Prix liczył się w walce o medale, a co niektórzy twierdzili, że to w końcu to ten sezon, kiedy wychowanek pilskiej Polonii zgarnie tytuł mistrza świata. Tak się jednak nie stało, bo wszystko przerwała bolesna kontuzja. Stało się to w pierwszej serii półfinału Drużynowego Pucharu Świata w Gnieźnie. Polak nie był w stanie ominąć motocykla swojego rywala i wylądował z impetem pod bandą dmuchaną, która się uniosła, a sam zawodnik uderzył nogą w deski okalające tor. Kość udowa praktycznie roztrzaskała się na strzępy. Pojawiały się pytania, czy aby na pewno Hampel wróci do uprawiania sportu. Pewne było, że to dla niego koniec marzeń o złocie w tamtym sezonie. Hampel bez ogródek. Mógł zostać kaleką Jak już wiemy wrócił do ścigania nieco ponad rok później. Na samym początku wszyscy cieszyliśmy się, że w ogóle wrócił do pełni zdrowia, a na dodatek może się ścigać. Pierwszy poważny sezon od wypadku odjechał w 2017 roku. Od tamtej pory prezentuje dyspozycję solidnego ligowca. Na poziom międzynarodowy już nigdy nie wrócił. Najbliżej był w 2018 roku, gdy w SEC-u wywalczył wicemistrzostwo Europy. 42-latek po tylu latach zdaje sobie sprawę, jak to wszystko wyglądało. Ponadto zdradza, że w pewnym momencie musiał się pogodzić, że do sportu prawdopodobnie nigdy nie wróci. Tymczasem nadal może ścigać się na torze bez hamulców, jednakże nie w takim wydaniu, jak przed wypadkiem. Po tylu latach człowiek jednak docenia, że nie został kaleką. - Ta kontuzja mogła skończyć się kalectwem. To, że wróciłem do ścigania i tyle lat po tym urazie mogę jeździć, naprawdę jest cudem. Wszystko dzięki dobrej operacji i żmudnej rehabilitacji oraz mojej nieustępliwości. Cały czas ćwiczyłem i się nie poddałem. Był taki moment, gdy myślałem, że nie wrócę do sportu i musiałem się z tym na wszelki wypadek pogodzić, ale nigdy tego nie zrobiłem w stu procent - tłumaczy.