Zbigniew Czyż, Interia: Jak pan sobie radzi z obecną sytuacją? Janusz Kołodziej: Wiadomo, że życie jest teraz trochę inne, a właściwie tego życia nie ma. Cały czas staram się jednak coś robić, żeby nie zwariować. Nie wiadomo, kiedy wrócimy na tor, dlatego tym bardziej nie chcę myśleć o tym, co dzieje się dookoła. Pana menedżer Krzysztof Cegielski zdradził nam niedawno, że Janusz Kołodziej trenuje na motocrossie w Nowodworzu koło Tarnowa. - Tak, posiadam tam swój tor i staram się trenować w miarę możliwości, wiadomo jednak, że nigdy nie zastąpi to prawdziwego motocykla żużlowego. Do tego wszystkiego organizm teraz trochę głupieje, psychika też nie za bardzo wie jak w tym wszystkim się odnaleźć. Staram się jednak słuchać siebie jak najwięcej i zająć się inną pracą. O tej porze bylibyście już pewnie po pierwszych meczach. Na początku marca udało się wam odjechać kilka treningów, wcześniej solidnie przepracowaliście zimę, czy te przygotowania poszły zatem trochę na marne? - Na pewno ma pan rację. Cały okres przygotowawczy był dokładnie zaplanowany pod pierwsze starty na początku kwietnia. Wyglądało to wręcz idealnie, a teraz zrobił się problem. Nawet jeśli teraz jakoś trenujemy, to wiele nam już przepadło z tego, co zrobiliśmy w zimie. Wstępne założenia są takie, że jeśli udałoby się wznowić rozgrywki, to od momentu takiej decyzji do pierwszych meczów mielibyście mniej więcej dwa tygodnie na przygotowania, to dobry pomysł? - Ja osobiście wolałbym, żeby to były trzy tygodnie, ponieważ potrzebuję około dziesięciu treningów, żeby się rozjeździć, żeby lepiej zrozumieć sprzęt. Dwa tygodnie też nie byłyby chyba złe, bo wtedy treningi byłyby bardzo intensywne, natomiast trzeba będzie się nauczyć szybko odpoczywać i regenerować. Kilkanaście dni temu otrzymaliście korespondencję e-mailową od władz PGE Ekstraligi odnośnie sytuacji w żużlu i sugestię zrozumienia obecnego stanu rzeczy, w kontekście między innymi prawdopodobnej obniżki wynagrodzeń. Jak pan odebrał te informacje? - Prawdę mówiąc, nie czytałem żadnej korespondencji. Ciężko sobie jednak takie kwestie w tym momencie poukładać w głowie. Ktoś chce od nas obniżki, ale my tak naprawdę nie możemy teraz zadzwonić na przykład do tunerów, czy dostawców części i powiedzieć im, że chcielibyśmy renegocjować ceny, bo nie bardzo mamy z czego zapłacić. Także mechanicy, których utrzymujemy, muszą z czegoś żyć. Jeśli przy renegocjacjach wszyscy obniżyliby swoje koszty, to możemy się tak porozumieć, ale czy to będzie do zrealizowania, to nie wiem. W zimie nie zarabialiśmy żadnych pieniędzy, dokupiliśmy sprzętu, czekaliśmy na pierwsze mecze i pierwsze zarobki, a tu nagle okazało się, że nic na naszych kontach się nie pojawiło. Ja w tym momencie musiałem wysłać mechaników do domu, przekazuję im minimalną kwotę na przeżycie. Będę jeszcze próbował wdrażać w życie inne rozwiązania, żeby jakoś przeżyć.