Jeszcze kilkanaście dni temu w lidze Janowski jeździł jak natchniony, nie było na niego mocnych i przegrywał tylko pojedyncze biegi. Był pewny siebie, momentami aż za bardzo (sytuacja z Grigorijem Łagutą, kiedy to w trakcie biegu manifestował niezadowolenie). Wydawało się, że faktycznie zbliżający się cykl GP może być w końcu tym, który dla Polaka okaże się szczęśliwy. Ostateczną odpowiedź miał dać finał IMP, czyli de facto ostatni poważny sprawdzian przed walką w elicie. I już tam zobaczyliśmy innego Janowskiego, który na dzień dobry zaskoczył in minus, przegrywając z Wiktorem Lampartem. To już nie był ten sam zawodnik. Widać było, że jest spięty, nerwowy, całe zawody wyglądał, jakby szukał problemu. No i go znalazł, bo doszło przecież do tak szeroko opisywanej sytuacji ze Zmarzlikiem. Zachowanie Janowskiego wcale nie musi być jednak przypadkowe. Podobnie jak przypadkowe nie jest to, że w ostatnich latach, mimo utrzymywania dobrego poziomu, nie zdobył żadnego medalu w GP. Janowski nie radzi sobie z presją, kiedy ma wygrać coś naprawdę dużego. Zawodnik z pewnością wie, co się o nim pisze i mówi w kontekście nadchodzącego cyklu, a to mu nie pomaga. Skoro jednak prezentuje taką formę, to naturalne, że jest traktowany jako jeden z głównych faworytów. Im jednak bliżej pierwszych zawodów GP, tym Janowski jedzie gorzej. Tracił szansę na ostatniej prostej Po raz pierwszy realną szansę na medal, wrocławianin miał w 2017 roku. Pierwsza połowa cyklu była dla niego bardzo udana: wygrywał turnieje w Horsens czy Cardiff, stawiał na podium w innych rundach. Jeszcze po GP Szwecji wydawało się, że może nawet pokusić się o walkę o złoto. Tymczasem w pięciu ostatnich turniejach zdobył łącznie tylko 34 punkty i ostatecznie skończył na czwartym miejscu. Mówiło się jednak, że jego medal to kwestia czasu. Rok później znowu świetnie zaczął. Zajął drugie miejsce w Warszawie, choć gdyby jechał nieco ostrzej, mógł w finale spokojnie pokonać Taia Woffindena. Potem było zwycięstwo w Hallstavik, podium w Cardiff i znów równa, dobra forma. Przed ostatnim turniejem w Toruniu, Maciej miał tyle samo punktów co Fredrik Lindgren i taką samą szansę na brązowy medal. Zawody zepsuł jednak koncertowo, zdobył tylko 6 punktów i znów skończył z niczym. Zdecydowanie największą szansę na medal, łącznie ze złotym, miał rok temu. Tym razem zaczął już wybitnie, od drugiego i pierwszego miejsca we Wrocławiu. Zaczęto mówić, że zaatakuje od razu złoty medal. Kolejne cztery turnieje były jednak już słabsze i ani w Gorzowie, ani w Pradze nie stanął na podium. W Toruniu co prawda dwukrotnie tego dokonał, ale nie pomogło mu to. Ponownie skończył na czwartej pozycji. Tym samym widać wyraźnie, że u Janowskiego jest pewien problem. Polega on na tym, że prawdopodobnie presja na zdobycie w końcu tego medalu w GP nie pozwala mu utrzymać równego poziomu przez cały sezon. A przecież w lidze nie zawodzi i przestojów nie miewa. W tym roku Janowski znajduje się w specyficznym położeniu, bo dla wielu jest faworytem. Widać jednak, że już go to przytłacza.