Kamil Hynek, Interia: Kupił pan już łódkę w Gdańsku? Jakub Jamróg, nowy zawodnik Zdunek Wybrzeża Gdańsk: Nie, ale znalazłem swoją przystań (śmiech). Żartowaliśmy z działaczami Zdunek Wybrzeża, że mam półtora kilometra do rzeki Dunajec i gdybym znalazł tratwę, spłynąłbym nią bezpośrednio do Gdańska. Czemu akurat Gdańsk? Kiedyś zawodnicy wykręcali względami logistycznymi, a pan wybrał jeden z najdalej położonych klubów od rodzinnego Tarnowa? - Faktycznie, dalej mam chyba tylko do Gorzowa i Poznania. To jednak nieważne. Widziałem w działaniach prezesa, że bardzo mu zależy, aby mnie ściągnąć do Wybrzeża. Zapewniono mi świetne warunki, to na czym mi zależało zostało spełnione i szybko się dogadaliśmy. Rodzina, team o nich też odpowiednio zadbano. Razem z żoną niemal od zawsze każdą wolną chwilę uwielbiamy spędzać nad polskim morzem. Na pierwszym miejscu były jednak względy sportowe. Bardzo mi zależało, żeby znaleźć się w klubie, który ma wysokie aspiracje i wiem, że w Gdańsku skład pozwoli nam walczyć o awans do PGE Ekstraligi. Z ostatniego zdania płynie jasny przekaz. Wybrzeże ma być ekipą z ambicjami. To musiało mieć również niebagatelne znaczenie przy powiedzeniu sakramentalnego "tak" dla gdańskiej opcji. - Niektórzy zawodnicy świadomie idą do słabszych ekip, gdzie mogą się wybić, być liderami, ale ja akurat do nich się nie zaliczam. Bardziej komfortowo się czuję w drużynie, gdzie ten skład jest mocny, wyrównany. Jestem przekonany, iż naszym atutem będzie też młodość i przebojowość. Mamy żużlowców, którzy "gryzą" tor i nie odpuszczają nawet centymetra. Cieszę, że mogę być częścią tego projektu. Poza tym wszyscy doskonale się znamy, więc o atmosferę również jestem spokojny. Prezes Tadeusz Zdunek otwarcie wam powiedział, że macie pokusić się o awans? - Po to m.in. ściągnięto mnie i Wiktora Kułakowa. Nie na wakacje, ale, żeby właśnie zrealizować marzenia o PGE Ekstralidze. Nasze, sponsorów, szefów klubu i kibiców. Zmontowany skład jest mocny, wiemy, czego się od nas wymaga i będziemy robili, co w naszej mocy, że wejść wyżej, ale nie jest też tak, że, jak nam się nie uda, to prezes nas zatłucze. Słówko jeszcze o panu Zdunku. Potwierdzi pan opinie krążące w środowisku, że to konkretny facet? - Cenię sobie współpracę z ludźmi pokroju prezesa. To prężny biznesmen, który wie, czego chce i do tego dąży. Finansuje klub z własnej kieszeni, a to daje psychiczny spokój, że nie będę się musiał się martwić, czy prosić o respektowanie zapisów kontraktu w terminie. Tak bywało i nie chciałbym ponownie tego przeżywać. Po mocno średnim sezonie w Motorze Lublin, to zejście ligę niżej było świadome, czy pojawiły się zapytania z najwyższej klasy rozgrywkowej, które pan rozważał? - Byłem gotowy podjąć rękawicę i zostać w PGE Ekstralidze, kluby robiły wstępne sondowania, ale raczej bez konkretów. W ogóle jednak nad tym nie ubolewam. Po tym, co spotkało mnie w Lublinie, tej całej niepewności związaną z rywalizacją o skład, szukałem stabilizacji. Specjalnie podkreślam słowo stabilizacji, a nie mówię o odbudowie, ponieważ uważam, że ciężko było wydusić coś więcej. Zresztą mniejsza o to... potrzebuję jazdy, wygrywania biegów. To jest w tej chwili najważniejsze. A ten przepis U24 jeszcze bardziej utwierdził pana w przekonaniu, że o te oferty z PGE Ekstraligi będzie ciężej? - Można wysnuć wniosek, że przez wejście w życie nowej regulacji zrobiło się ciaśniej na rynku i ten zapis odrobinę mnie przyblokował. Jednak aż przesadnie nie demonizowałbym, iż to jedna z głównych przyczyn, że trafiłem po trzech latach występów w najlepszej lidze świata na zaplecze. Ja zasadniczo lubię wcześniej wiedzieć, na czym stoję i Ewinner 1. Lidze w moim mniemaniu nie jest żadną ujmą, a wręcz przeciwnie, jej poziom co roku wzrasta. Podpisaniu kontraktu na zapleczu spowodowało, że musiał pan iść na duże ustępstwa i dużo pan straci finansowo? - Nie będę mydlił oczu, jasne, że jest różnica. Inna sprawa, że ja akurat, jak na warunki pierwszoligowe, jestem bardzo zadowolony z warunków umowy. A wyznaczył pan sobie jakąś górną granicę w średniej biegopunktowej, która w pełni pana usatysfakcjonuje i dolną, na której nadepnięcie uzna pan za porażkę? - Już od paru lat oduczyłem się nakładać na siebie sztywnych celów. To udręka dla "mentalu". Głowa nie pracuje wtedy na właściwych obrotach. Lepiej uciekać od przedsezonowego kreślenia po kartce tego, co chcemy osiągnąć. Odpowiada mi filozofia Adama Małysza. On nie patrzył daleko, dla niego liczył się tylko kolejny skok, a u mnie najważniejszy jest najbliższy wyścig. Oczywiście, pewnie że chciałbym na koniec 2021 roku zobaczyć siebie, a na czele listy najskuteczniejszych żużlowców Ewinner 1 LŻ. Sęk w tym, że podobne marzenia ma jeszcze przynajmniej kilkunastu zawodników. Proszę zobaczyć, kogo przymierzają inne kluby, tu nie będzie chłopców do bicia. Po sezonie 2020 bardziej ucierpiała pana psychika, czy portfel? - Wiadomo co było w Motorze. Zarobić nie zarobiłem, utrzymałem się i nie dołożyłem do interesu. Bardziej uwierał mnie brak luzu psychicznego i odrobinę straciłem wiarę w ludzi, bo nie tak się umawialiśmy przed początkiem rozgrywek. No, ale było, minęło, idzie dalej, mam nadzieję, że morska bryza przywróci mi radość ze speedwaya. To pytanie musi paść. Był temat przenosin do Rybnika, ale i negocjował pan z ukochaną Unią Tarnów. Na każdym kroku podkreśla pan, że z macierzystym klubem łączy pana szczególna, emocjonalna więź. Może pan uchylić rąbka tajemnicy, dlaczego ostatecznie nie wrócił pan do domu. Kibice "Jaskółek" od pana zaczynali tworzenie swoich składów marzeń na 2021 rok. - Bez owijania w bawełnę, decyzja o odmowie Unii była do tej pory najcięższą w mojej karierze. Czuję się lokalnym patriotą, mieszkam od stadionu piętnaście minut rowerem, spędziłem tutaj kilkanaście pięknych lat. Najpierw w roli kibica i to takiego zaangażowanego w doping, później adepta szkółki i zawodnika. Ubieranie kewlaru z "Jaskółką" zawsze było i będzie dla mnie ogromnym zaszczytem i przyjemnością. Mam tutaj rodzinę, znajomych, więc skoro wywiało mnie aż na drugi koniec Polski, musiałem mieć mocny powód, żeby tak postąpić. Bardzo pragnąłem wrócić do Tarnowa, odbyliśmy parę spotkań z prezesem, ale niestety żadne z nich nie dawało nadziei na dojście do porozumienia. I nie, nie chodzi tutaj - tak jak niektórzy sądzą, o kwestie finansowe, wysokość kontraktu itd. Byłem skłonny pójść na mnóstwo kompromisów. Jednakże z tego miejsca dziękuję prezesowi Łukaszowi Sademu, że stawiał sprawy jasno. Rozstaliśmy się w dobrych relacjach, wzajemnie życząc sobie szczęścia. Rozumiem. I tak chyba nieźle gryzie się pan w język. - Nic nie poradzę, że jestem szczery do bólu. Z tego samego powodu, co ja, nie będzie w tym roku w Tarnowie paru innych zawodników o uznanej klasie, niektórych ze ścisłego topu Ewinner 1. Ligi. Dostałem dużo miłych sygnałów, wiem, że masa fanów liczyła, na mój powrót i jest mi z tego powodu niezwykle miło i jednocześnie najzwyczajniej w świecie smutno. Niestety, na ten moment pewne rzeczy są dla mnie nie do zaakceptowania. Dodam jeszcze, że serce mi się kraje, kiedy widzę, jak marnowany jest potencjał tej dyscypliny w Tarnowie. Jest najpotężniejszego sponsora w całej lidze, do tego dochodzą zakochani w żużlu lokalni partnerzy oraz kibice, którzy przy odpowiedniej drużynie i wyniku potrafią wypełnić Jaskółcze Gniazdo po brzegi. A z wychowanków, toby z dwa zespoły zbudował. Reasumując ten długawy wywód, naprawdę nie rozumiem, czemu tak się dzieje. Miejsce Tarnowa jest w PGE Ekstralidze i stać ten klub, aby w niej spokojnie funkcjonować. Apeluję ponadto do prezydenta Romana Ciepieli, żeby zaczął w końcu wcielać w życie swoje obietnice i plany dotyczące remontu Stadionu Miejskiego. Czas zacząć działać, a nie tworzyć projekty na papierze. Żeby Tarnów żużlem stał, sławił i promował nasze miasto, bo na to zasługuje. Gdy zostanie opublikowany terminarz Ewinner 1. Ligi pewnie z zaciekawieniem pan do niego zajrzy. Jeszcze nigdy nie jechał pan w Tarnowie przeciwko Unii. Po tym, co przed momentem usłyszałem, nie będzie to dla pana zwykłe wydarzenie, wejść w parku maszyn do boksów gości i potem wyjechać na tor w białym lub żółtym kasku. - Powiedziałem już poniekąd o tym wcześniej, kiedy byłem małym chłopaczkiem, nastolatkiem, aktywnie uczestniczyłem w dopingu drużyny, byłem członkiem grupy kibicowskiej. Chodziłem do młyna, zdzierałem gardło, więc to normalne, że duszę w sobie emocje i wiem, że nie będzie to dla mnie zwykłe spotkanie ligowe. Jestem jednak profesjonalistą, wyłączę na dwie godziny sentymenty, spróbuję zaprezentować się najlepiej jak będę umiał. I szczerze? Myślałem, że uda mi się dochować tej "czystości" i nigdy nie pojadę przeciwko Unii. Niestety, życie pisze różne scenariusze i mi widocznie był przeznaczony inny niż ten, który sobie układałem. Kamil Hynek