Przyjrzyjmy się mistrzom świata z XXI wieku. Bartosz Zmarzlik, Tai Woffinden, Jason Doyle, Tomasz Gollob, Jason Crump, Nicki Pedersen, Chris Holder - z pewnością każdy z tych zawodników jeździ/jeździł na torze bardzo ostro, niektórzy nawet momentami za ostro. Wszyscy skupiali się niemal wyłącznie na sobie (oczywiście tylko w zawodach indywidualnych) i raczej nie patrzyli w tabelę biegową. Byliby w stanie oddać wszystko za zdobycie złota i choć mieli oprócz tego różne inne cechy charakteru, ta zawziętość była niezmienna u każdego z nich. Mistrzem świata w XXI wieku był także oczywiście Tony Rickardsson. Szwed jednak jest trudny do ocenienia z kilku względów. Po pierwsze, jak przystało na Skandynawa, raczej rzadko okazywał emocje. Zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Z jego twarzy tak naprawdę nie dało się niczego odczytać. Po drugie, dysponował kapitalnym sprzętem i tak na dobrą sprawę od startu odkręcał gaz i tyle go widzieli. Być może nie zostałby tak wielkim zawodnikiem, gdyby nie właśnie fenomenalne zaplecze. Tomasz Suskiewicz powiedział kiedyś, że Rickardsson przewyższał wówczas wszystkich o dwie klasy pod względem profesjonalizmu i organizacji. Szwed jednak wszystko zawdzięczał startom. Gdy nie wyszedł dobrze spod taśmy (zdarzało się to mniej więcej raz w roku), miał ogromne kłopoty. Wielu kibiców pamięta jego desperacką pogoń za... Alanem Marcinkowskim podczas meczu ligowego w Zielonej Górze. Rickardsson nie jeździł ostro, bo w ogóle rzadko musiał angażować się w walkę. Zwróćmy uwagę na Grega Hancocka, mistrza świata z lat 2011, 2014 i 2016. Amerykanin jest chyba jednym z największych torowych dżentelmenów i trudno przypomnieć sobie choćby jeden zawiniony przez niego upadek. Zostawiał rywalom miejsce pod bandą, czasem aż za dużo. Wielokrotnie tracił zwycięstwa w biegach właśnie przez taką postawę. Mimo tego aż czterokrotnie (także 1997) był najlepszym zawodnikiem świata. A nie był żadnym chamem czy torowym zabijaką. Żeby nie było tak idealnie, Hancock oczywiście ma też rysy na swoim wizerunku. To człowiek kochający pieniądze i pewnie gdyby ktoś zaproponował mu karierę skoczka narciarskiego za pokaźną kwotę, rozważyłby to. Często wystawiał polskie kluby do wiatru. Źle zachował się także podczas finałowych zawodów GP 2016. Usiłował wpłynąć na podział medali i pomóc Holderowi w zdobyciu brązu kosztem Zmarzlika. Zauważył to sędzia i wykluczył go z biegu. A Hancock się obraził i nie jeździł już więcej, bo i tak miał pewne mistrzostwo. Ostatnim mistrzem świata w XX wieku był Mark Loram, jeden z najbardziej kulturalnych żużlowców w stawce. Przepadał za nim nawet Tomasz Gollob, który był wybitnie zamknięty na żużlowe znajomości i miał wokół siebie bardzo hermetyczne grono. W 2000 roku Loram został mistrzem, choć nie wygrał żadnego turnieju. Jeździł bardzo fair, chociaż odnosił ciężkie kontuzje. Złamanie nogi w praktyce zakończyło mu karierę. Można się zatem pokusić o stwierdzenie, że bycie samolubnym, ostro jeżdżącym indywidualistą na pewno jest dużą zaletą, jeśli chce się być najlepszym żużlowcem globu. Przykłady Hancocka czy Lorama pokazują jednak, że nie jest to obowiązkiem. Ponad wszystko bowiem liczy się klasa sportowa. Obaj ci zawodnicy może nie wozili rywali po płotach, ale ich umiejętność jazdy wzniosła ich na szczyt żużlowego świata. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii! ZAGŁOSUJ i wygraj 20 000 złotych - kliknij. Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!