28-letni zawodnik przez ostatnie lata miał kontrakt w Abramczyk Polonii Bydgoszcz, gdzie poza jednym występem (finał 2. Ligi Żużlowej 2019) jeździł słabo. Rok temu wystąpił w kilku meczach eWinner 1. Ligi. Prezentował się kiepsko i kibice mieli już dość tego, że mimo braku punktów, nadal jest w składzie. Błagali, prosili, nakłaniali prezesa Jerzego Kanclerza do tego, by odsunął go wreszcie od składu. Ten zaś mówił, że postawą na treningach Ivacic daje powody, by pojechać w meczu. Fakty są jednak takie, że jako jeden z nielicznych na próbnych jazdach używał nowych opon, co dawało mu spory handicap. W zawodach Ivacic był już innym żużlowcem. Czara goryczy przelała się podczas derbowego meczu w Toruniu, kiedy to Słoweniec stoczył bratobójczy pojedynek o jeden punkt z... juniorem swojej drużyny, Nikodemem Bartochem. To kibiców rozwścieczyło. Jeszcze na początku przygody z Polonią Ivacic sprawiał wrażenie kogoś, kto przy odpowiednim dosprzętowieniu może coś pokazać, choćby nawet na tym najniższym szczeblu. Widać było u niego chęć do jazdy i ambicję, ale totalny brak sprzętu. Rok później pozyskał sponsorów, którzy pomogli mu zbudować zaplecze i obecnie już zawodnik dysponuje naprawdę sporą bazą. W żaden sposób nie przekłada się to jednak na wyniki, bo te są katastrofalne. Ivacic z uporem maniaka chce udowodnić wysokie aspiracje i bierze udział w zawodach, które obnażają jego poziom sportowy. Pytanie, czy takie działanie ma sens. Z punktu widzenia marketingowego pięć zer w programie nie wygląda zbyt zachęcająco. Kibice robią zakłady Gdy pojawiła się informacja o udziale Słoweńca w sobotnim SEC Challenge w Pardubicach, w mediach społecznościowych zaczęła się dyskusja części fanów na temat przewidywań dotyczących jego szans w tych zawodach. Duża grupa mówiła, że jedzie tam po pięć kolejnych zer, inni że to przesada, bowiem w Pardubicach mieli wystartować żużlowcy będący teoretycznie w jego zasięgu (Covatti, Franc, Aspgren, Riss). Ivacic jednak nie poradził sobie z żadnym rywalem i znów jeździł daleko z tyłu. Wydaje się, że ktoś powinien wpłynąć na niego i sprawić, by darował sobie występy w tego typu turniejach. To przecież żadna przyjemność oglądać tak odstającego od reszty zawodnika, a i po ludzku żal samego Ivacica, który porywa się z motyką na słońce. W Pardubicach Słoweniec zaliczył już kolejny takki występ w ostatnich miesiącach. W sezonie 2020 pojechał w Gdańsku podczas meczu Północ-Południe i omal nie przegrał z defektującym Nicolaiem Klindtem. Punkt zdobyty na awarii Duńczyka był jego jedynym w tych zawodach (a jeździli tam nawet juniorzy). Podobnie było kilka dni później podczas mistrzostw eWinner 1. Ligi Żużlowej. Jedyna zdobycz Ivacica to ta po defekcie Grzegorza Walaska. Obsada tego turnieju także szału nie robiła, a dodatkowo odbywał się on na domowym torze zawodnika, w Bydgoszczy. Istotnym faktem dotyczącym obu turniejów jest to, że głównym ich sponsorem był sponsor Ivacica, dzięki któremu żużlowiec miał miejsce w stawce, choć sportowo na nie jak widać nie zasługiwał. Tak na dobrą sprawę 28-latek z Krsko nie może nadal przełamać w sobie blokady psychicznej, którą ma po fatalnym upadku podczas Zlatej Prilby 2019. Wówczas z ogromnym impetem uderzył w bandę i stracił przytomność. Początkowe doniesienia o jego stanie zdrowia były mocno niepokojące. Ostatecznie rozeszło się po kościach, ale kraksa nadal siedzi mu w głowie. Nawet jeśli dobrze wystartuje, odpuszcza w sytuacjach stykowych. To nie wróży dobrze, bo od zdarzenia niedługo miną dwa lata, a zawodnik wciąż nie może dojść do siebie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź