Jakub Czosnyka, Interia.pl: Jest pan menedżerem Motoru Lublin, ale zawodowo zajmuje się pan czymś innym. Proszę coś więcej o tym opowiedzieć. Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin: Pracuję w chemii przemysłowej. Zajmuję się spedycją jako specjalista do spraw transportu. Wysyłam towary w różne części kraju. Jak pan to godzi z pracą w klubie? Nie pracuję w klubie na etacie. Ja po prostu pomagam w prowadzeniu drużyny Maćkowi Kuciapie. Na szczęście moja aktywność w żużlu nie koliduje z pracą zawodową. Mecze są głównie weekendami, a jak coś wypadnie, to biorę po prostu urlop. Treningi też są popołudniami, więc wszystko spokojnie godzę. A z Maćkiem dogadujemy się świetnie. Jak trzeba ustalić skład, to się spotykamy wieczorami i dyskutujemy, albo załatwiamy to telefonicznie. Prawdziwy człowiek pracy z pana. Coś trzeba robić. Nie lubię nudy w życiu. Kto w takim razie rządzi w lubelskim parku maszyn - pan czy Maciej Kuciapa? Trudno powiedzieć. Nigdy nie było przez te trzy lata żadnego sporu między mną a Maćkiem. On jest trenerem, czyli trenuje drużynę. Podczas meczów natomiast staramy się podejmować decyzje wspólnie. On zasięga mojej opinii, a ja jego i tak wypracowujemy wspólne stanowisko. Przekonujemy się konkretnymi argumentami. Myślę, że nasze role są na równi. Natomiast oczywiście Maciek jest z drużyną bliżej. On z nimi trenuje i jeździ na zgrupowania przed sezonem. Zresztą proszę pamiętać, że on jest byłym zawodnikiem, więc ma dużo większą wiedzę ode mnie, na przykład w kwestiach torowych. Ja na motocyklu żużlowym siedziałem dwa razy w życiu, przy czym raz złamałem nogę i dałem sobie spokój. Nie zajmuję więc głosu w kwestiach technicznych i nie udaję mądrzejszego, niż jestem. Rozumiem, że w tym duecie pan jest tym od kwestii taktyki. Tak to można nazwać. Oczywiście różnie jest to oceniane. Wielokrotnie słyszę głosy krytyki, ale wiem, że jakąkolwiek decyzję nie podejmę, to dla jednych jest ona słuszna, a dla drugich nie. Zresztą nie przejmuję się opiniami wygłaszanymi w internecie przez anonimowe osoby. Mogę porozmawiać na argumenty, ale z kimś kto podpisze się imieniem i nazwiskiem. Bardzo łatwo jest podpisać się w internecie "Zorro" i zadawać pytania. Jestem staromodnym człowiekiem i tak technika mnie nie przekonuje. Skoro już mowa o taktyce, to proszę powiedzieć, jak to było z tym Mikkelem Michelsenem w Zielonej Górze. Czy on naprawdę odmówił panu startu w biegach nominowanych? Mikkel był totalnie zdołowany. Nie było możliwości, żeby pojechać. Dobrze się panu współpracuje z tym zawodnikiem? Słychać różne głosy o jego trudnym charakterze. Do każdego zawodnika trzeba dotrzeć inaczej. Swego czasu pracując w Rzeszowie miałem problemy z dogadaniem się z Matejem Zagarem. Nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka. Minęło parę lat, on przyszedł do Lublina i albo się zmienił, albo ja znalazłem sposób na to, jak do niego dotrzeć. Współpracowało nam się dobrze - zarówno w tych meczach, gdy jechał dobrze, jak i wtedy kiedy nie szło mu i stosowałem za niego rezerwy taktyczne. Myślę, że każdy zawodnik jest inny. Pamiętajmy, że ci ludzie uprawiają trudną dyscyplinę sportu. Poziom adrenaliny podczas meczu jest bardzo wysoki. Czasami trzeba zrozumieć ich grymasy. Ja mam kontakt z żużlowcami od końca lat 70- tych. To jest ponad 40 lat. Wiem, że to są różne osobowości i pewne rzeczy traktuję z dystansem. Oni całkiem inaczej zachowaliby się dwie godziny po meczu. Zwróćmy uwagę, że dużo mówi się o Nickim Pedersenie. Najczęściej, że to choleryk. Pracowałem z nim w Rzeszowie przez dwa lata i proszę mi uwierzyć, że poza torem to jest fantastyczny facet. Pełen humoru i wesoły. A dodam tylko, że bez takich zawodników żużel nie byłby tak ciekawy. Pewnie kiedyś będziemy za nim tęsknić. On tę dyscyplinę ubarwia. Dla mnie jest bardzo miły. Minęło wiele lat od naszych czasów rzeszowskich, ale gdy się widzimy, to zawsze podejdzie i się przywita. Wszystko bardzo fajnie. Wróćmy jednak do tematu Motoru Lublin. Liderami tej drużyny są Michelsen i Łaguta. Niektórzy twierdzą, że te nazwiska słabo wyglądają w konfrontacji z topowymi zawodnikami z innych drużyn. Co pan na to? Może rzeczywiście u nas brakuje takiego lidera, jakimi są Zmarzlik, Sajfutdinow czy Madsen, ale siłą tej drużyny jest to, że nie ma słabych punktów. Ten zespół jest równy. A Krzysztof Buczkowski? Ostatnio pojechał dobrze w Grudziądzu i sam jestem ciekaw, jak spisze się w kolejnym meczu. Czasami taki jeden występ potrafi pchnąć zawodnika do przodu. Mentalnie i psychicznie. Żeby zobaczył, że da się wygrywać. Jaki jest właściwie problem tego zawodnika? Choć żużlowcem nie jestem, to nie potrafię zrozumieć, dlaczego Buczkowski łamie się na kilka razy w łuku. Widać to gołym okiem, a to przecież nie pomaga w jeździe. Motocykl wyłamany na pewno gorzej się rozpędza. Krzysiek wychował się jednak w Grudziądzu, gdzie tor ma długie proste i ostre wiraże. Chyba ma taki nawyk ostrego wyłamywania motocykla. Ja w niego jednak wierzę. Mówiłem to od samego początku. Jeszcze dwa lata temu był bardzo silnym punktem GKM-u. Pamiętam, że gdy awansowaliśmy do PGE Ekstraligi i przyjechał do nas na mecz, to był jednym z najlepszych zawodników gości. Czasami jest tak, że zawodnik trafi na ekstra silnik i sezon świetnie wychodzi. Mógłbym zadać pytanie, czy ktoś dwa lata temu postawiłby pieniądze na to, że Paweł Miesiąc będzie rozstawiał rywali w PGE Ekstralidze po kątach i robił nam super wynik? Dla mnie to ewenement. A wie pan, jak on jest kochany przez naszych kibiców? W Grudziądzu podczas ostatniego meczu kibicowali mu miejscowi fani, ale także nasi - Motoru Lublin. Docenia się go po prostu za serce do walki. Zwróćmy też uwagę, że w tym spotkaniu odegrał olbrzymią rolę. A na marginesie dodam, że to wypożyczenie pomogło GKM-owi, bo zmotywowało innych do lepszej jazdy. Przede wszystkim Kennetha Bjerre. Mówi pan, że miłość do Miesiąca w Lublinie nie ustaje, więc może warto było zostawić go w drużynie. Czasami zmiany są potrzebne. Lepiej wejść w inne środowisku i spróbować. Decyzja klubu była taka, żeby postawić na Krzysia Buczkowskiego i mam nadzieję, że się nie pomyliliśmy. Jeszcze raz podkreślam, że my wspólnie z Maćkiem mamy do tego zawodnika zaufanie i wierzymy w niego. W każdym razie, gdy Buczkowski ma słabszy mecz, to można zastąpić go juniorami. To jest duży handicap naszej drużyny. Nasza młodzież jedzie świetnie. Mateusz i Wiktor z powodzeniem zastępują starszych kolegów. Motor Lublin dobrze zaczął sezon i jest w czubie tabeli. Możemy już mówić, że play-offy macie w kieszeni? Absolutnie nie. Zwłaszcza po zwycięstwie Włókniarza ciągle jest pięciu kandydatów do pierwszej czwórki. Ta wygrana przywraca częstochowian do gry. Musimy po prostu wygrywać kolejne mecze. Teraz czekają nas dwa ważne spotkania, które chcemy rozstrzygnąć na własną korzyść. Zresztą już rok temu myśleliśmy o play-offach, ale się nie udało. Dlatego zachowujemy spokój. Czyli domyślam się, że Motor i Włókniarz rozstrzygną między sobą kwestię miejsce w play-offach. Zakładam, że Stal, Sparta i Unia są pewniakami. Tak to w tej chwili wygląda. Za niedługo zresztą czeka nas wyjazd do Częstochowy, który może wiele wyjaśnić. W medal dla Motoru pan wierzy? Oczywiście. Inaczej bym się w to nie bawił. Wiem, że to będzie trudne, ale to jest sport. Ostatnio oglądałem mecz Sparty ze Stalą i byłem pod wrażeniem jazdy Maćka Janowskiego i Artioma Łaguty. Pamiętam dokładnie, że w meczu z nami mieli problemy i męczyli się. Obecnie dużą rolę grają detale, kwestie sprzętowe, dopasowanie. Wszystko się zmienia z zawodów na zawody. A na moje oko to efekt tego, że Motor Lublin u progu sezonu ma atut własnego toru, który sprawia problemy zespołom przyjezdnym. A to prawda. Nie można powiedzieć na nasz tor złego słowa. Maciek wspólnie z toromistrzami czuwa nad wszystkim, a zawodnicy mają tor powtarzalny. Chociaż w żużlu to też nie jest takie proste, bo zmienia się pogoda, czasami popada i nawierzchnia już jest inna. Gdybyśmy mieli stadion z dachem jak na narodowym, to byłoby inaczej. Jeszcze takiego w Lublinie nie ma (śmiech). Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź