Niedawno odbyła się kolejna edycja Indywidualnych Mistrzostw eWinner 1. Ligi. Zgodnie z oczekiwaniami impreza okazała się strzałem w kolano. Zamiast nazwiska zwycięzcy ludzie zapamiętali zachowanie Grzegorza Walaska i Rune Holty, którzy na różne sposoby wykręcali się od rywalizacji. Po co takie zawody? Oczywiście w problemy Walaska i Holty nikt nie wierzy. Niewielu wierzy także w sens organizowania zawodów. W teorii to spotkanie najlepszych zawodników zaplecza PGE Ekstraligi. Problem w tym, że niektórzy z nich czekają na najważniejsze mecze sezonu. Inni w zasadzie już chowają sprzęt. Słowem - nikt niepotrzebnie nie chce narażać się na kontuzję. Tym bardziej że nie ma po co. Kibiców nie obchodzą takie zawody, co potwierdziła mizerna frekwencja. Na trybunach w Gdańsku pojawiło się ok. 1000 kibiców. Nie jest to dziwne, gdyż żużlowcy jadą o nic. Trudno zatem spodziewać się dobrego ścigania. Poza tym nie oszukujmy się - nadal mowa o zawodnikach drugiej kategorii. Ceny także nie zachęcają, a ponadto wrześniowa pogoda raczej odpycha zainteresowanych. Po całym sezonie kibic ma dosyć. Przed nim decydujące rundy Grand Prix i finały lig. W takim układzie mało istotne turnieje są stratą czasu. O przesycie imprez w Polsce powiedział nam niedawno Maciej Polny. - Tu jest wszystkiego za dużo i nawet dobra promocja nie pomaga. Siadasz do żużla w piątek, to kończysz oglądać go w niedzielę. Może trzeba ograniczyć liczbę wydarzeń. Obecnie kibic wybiera to, co najważniejsze, a reszta cierpi - stwierdził Polny. Można zmienić termin Na ten moment IM eWinner 1. Ligi nie mają większego sensu. By zmaganiom nadać prestiż, trzeba wykonać kilka kroków. Kluczowym z nich jest atrakcyjna nagroda, która zachęciłaby żużlowców do jazdy. Pomóc w jakości imprezy może też zmiana terminu. Dobrym czasem wydaje się marzec. Sezon wtedy dopiero rusza, a żużlowcy są głodni jazdy. Mogliby oni sprawdzić się na tle czołówki ligi jeszcze przed pierwszym meczem sezonu, co pomogłoby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Wczesny termin da też impuls kibicom. Ci po przerwie potrafią licznie oglądać sparingi. Turniej "o coś" miałby większą siłę przebicia, a to najpewniej przełożyłoby się na frekwencję. Pojawia się pytanie, co z zawodnikami, którzy przeszli do innej ligi. Gdyby tegoroczną edycję przesunięto na marzec, udziału w niej nie wziąłby m.in. Wadim Tarasienko. Stratę można nadrobić, wysyłając zaproszenia do zawodników spadkowicza. Czy Piotr Protasiewicz lub Matej Zagar negatywnie wpłynęliby na obsadę zawodów? Wręcz przeciwnie. Na pewno jakieś wnioski po tegorocznej edycji należy wyciągnąć, by mistrzostwa nie były pośmiewiskiem. Organizacja turnieju dla samej organizacji nie ma najmniejszego sensu. Lepiej już nie robić wcale, niż byle jak.