Orzeł Łódź nie przeprowadził w zimie spektakularnych transferów. Bilans zysków i strat wychodzi raczej na minus. Udało się jednak zatrzymać drugą armatę zespołu - Aleksandra Łoktajewa. Pierwsza - Rohan Tungate odpaliła się sama, do Unii Tarnów. Ekipa prowadzona przez Adama Skórnickiego ma walczyć o utrzymanie w eWinner 1. Lidze, a Rosjanin z ukraińskim paszportem jeśli tylko potwierdzi dyspozycję powinien być jednym z jej najważniejszych ogniw. Łoktajew przeżywał w ubiegłym sezonie renesans formy. Uzyskał ósmą średnią w całej eWinner 1. Lidze podczas, gdy wcześniej tułał się gdzieś w odmętach zaplecza PGE Ekstraligi. Dwudziesta, trzydziesta lokata wśród najskuteczniejszych, dla chłopaka, dla którego znajdujący się dekadę temu w prime time Falubaz Zielona Góra stracił głowę, kiedy ten liczył sobie zaledwie szesnaście lat, było rezultatem mocno przeciętnym. Łokatajew sam jest jednak sobie winien. Błyskotliwie zapowiadającą się karierę wyhamowała wpadka dopingowa sprzed pięciu lat. Po meczu w Toruniu został oddelegowany do kontroli, która wykazała obecność narkotyków. Zawodnik nie unikał tłumaczeń, ale jego zeznania gryzły się z tym, co przedstawiał szef Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie - Michał Rynkowski. Loktajew utrzymywał, że był na imprezie u znajomych, w trakcie, której ktoś go poczęstował jointem. Skręta miał palić dwa tygodnie przed spotkaniem ligowym. - Myślałem, że marihuana zdąży wyparować - mówił w wywiadzie Dariuszowi Ostafińskiemu. Rynkowski nie dawał wiary tym słowom. Wyjaśniał, że stężenie niedozwolonych substancji było tak duże, iż nie zdziwiłby się, gdyby Łoktajew ściągnął parę "buchów" tuż przed zawodami, lub w ich trakcie. Zawodnik może mówić o ogromnym szczęściu. Polski panel mógł mu wlepić drakońską sankcję sięgającą nawet czterech lat dyskwalifikacji. Skończyło się na roku zawieszenia i pięciu tys. zł grzywny. 26-latek uiścił też inną karę. Może i ważniejszą z punktu życiowego. Zapłacił za grzechy młodości, posypał głowę popiołem, spokorniał i teraz skupia się wyłącznie na tym, co mu wychodzi najlepiej, czyli skręcaniu w lewo. Fantastycznym zwieńczeniem historii o facecie, który przeszedł drogę od zera do bohatera byłby awans do Grand Prix. Łoktajew był o krok od życiowego sukcesu w sierpniu. Przez Challenge w chorwackim Gorican szedł niemal do końca jak burza. Brakowało tylko kropki nad "i". Niemal pewny awans zaprzepaścił w ostatnim biegu, gdy przez nikogo nieatakowany upadł w pierwszym łuku. Wykluczenie zepchnęło go na czwartą pozycję, a tylko podium turnieju dawało stałe uczestnictwo w GP 2021. I choć o cykl się otarł, nie stracił definitywnie szansy na występy w przyszłorocznych rundach. BSI wręczyła Łoktajewowi nagrodę pocieszenia, organizatorzy nominowali zawodnika do roli pierwszego rezerwowego, więc w razie kontuzji, któregoś z przeciwników, zastąpi go w pierwszej kolejności. Żużlowiec zza naszej wschodniej granicy po rocznym, średnio udanym epizodzie w Ostrowie wrócił w 2020 roku na stare śmieci, do Łodzi. Tam czuje się doskonale. Właściciel klubu oraz szanowany w lokalnym środowisku biznesmen Witold Skrzydlewski znany jest bardziej z trudnego charakteru, tego, że nie szczędzi krytycznych uwag. Z niejednym żużlowcem wchodził już na wojenną ścieżkę, lecz akurat do Saszy ma słabość. Zawsze go tutaj wita z otwartymi ramionami. - Rozumiemy się bez słów. To jest mój pupilek - powtarza często. Ale i Aleksandr lubi obdarować garścią komplementów swojego chlebodawcę. - Pan Witold jest super gościem - zaznacza sympatyczny, posługujący się piękną polszczyzną zawodnik. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!