Tomasz Lorek: To wielka przyjemność móc zobaczyć się ponownie z moim wielkim przyjacielem z południowej Kalifornii. Greg, czy jako młody chłopak z Whittier spodziewałeś się, że możesz zostać najbardziej utytułowanym żużlowcem w historii? Greg Hancock: - Absolutnie nie. Dopiero kiedy tacy ludzie jak ty o tym wspomną, wzrasta świadomość tego czego dokonałem na żużlu. Nie uważam się za najbardziej utytułowanego żużlowca w historii. Być może w historii amerykańskiego speedwaya. Ale to przyjemne uczucie i czasami muszę się uszczypnąć.Czy to prawda czy nie...- Zgadza się. I wtedy myślisz sobie, że chyba byłeś całkiem niezły. Byłem po prostu facetem, który świetnie bawił się jazdą na motocyklu i zawsze marzyłem o tym, aby być mistrzem świata. Wspaniale, że udało się zostać nim aż czterokrotnie.Rozumiem twoją pasję oraz to, że twoja dusza potrzebuje paliwa, ponieważ jest wypełniona metanolem. Ale co musi siedzieć w głowie młodego chłopaka, który decyduje się opuścić piękne plaże w Kalifornii i wybrać się w podróż do zimnej, deszczowej Anglii?- To dobre pytanie (śmiech). Często porównuję siebie do dzisiejszych młodych chłopaków, którzy usiłują robić to samo, ale nie wszystkim się to udaje. Spoglądam wstecz na moją karierę i myślę, że chciałem jedynie ścigać się w Europie. Nie chciałem opuszczać domu, ani rodziców i przyjaciół. Ja chciałem po prostu ścigać się i być jak Bruce Penhall. Tylko to miałem w głowie i nic innego. Najlepszą radę dostałem od Bobby'ego Schwartza. Miałem przywilej spędzać czas z wielkimi tuzami...Dennisem Sigalosem.- Johnem Cookiem, braćmi Moranami...Mikiem Bastem.- Miałem to szczęście, że trenowały mnie legendy nie tylko amerykańskiego, ale światowego żużla. I Bobby Schwartz powiedział mi zanim wyleciałem ze Stanów: "Pamiętaj, że Kalifornia nigdzie ci nie ucieknie. Zawsze będziesz mógł tu wrócić".Nawet jeżeli płyty tektoniczne trochę się poruszą (śmiech).- Każdy spogląda na to zagadnienie inaczej, ale faktem jest, że w tej części świata nie ma na szczęście wulkanów. Może w grę wchodzi trzęsienie ziemi? Wtedy twoja posiadłość znalazłaby się na plaży.W efekcie pracy fal Pacyfiku. Pierścień ognia (śmiech).- Racja.Kiedy podróżowałeś do Auckland w Nowej Zelandii na turniej Speedway Grand Prix na torze Western Springs, zawsze mówiłem sobie i mojej żonie, że Greg Hancock jest mistrzem strategii, ponieważ leci na Antypody przez Ocean Spokojny. Niewielu żużlowców podróżuje do Azji czy do Australii obierając ten kierunek. Ty zawsze podróżowałeś przez Stany Zjednoczone zatrzymując się na zachodnim wybrzeżu. Czy to sprawiało, że twój zegar biologiczny lepiej funkcjonował?- Tak właśnie na to patrzyłem, ponieważ zawody w Auckland zawsze były na początku sezonu.W marcu.- Tak, w marcu, kiedy sezon w Europie jeszcze się nie rozpoczynał, nie jeździła nawet najszybciej rozpoczynająca rozgrywki liga brytyjska, więc nie było sensu zjawiać się na Starym Kontynencie, aby trenować czy testować sprzęt. Na ogół testy czyni się pod koniec roku, ponieważ wiosną chcesz być już przygotowany do sezonu. A poza tym wiosną pogoda w Europie jest zazwyczaj kiepska. Zostawałem więc w domu, gdzie kontynuowałem treningi. Potem w USA zjawiali się moi mechanicy: Rafał Haj i Bodzio Spólny. Testowaliśmy przez kilka dni motocykle, które miałem w Stanach, a następnie wylatywaliśmy prosto do Nowej Zelandii. Czułem, że to lepiej wpływa na moje ciało, które nie potrzebowało tak wiele czasu na adaptację, jakbyś wylatywał z Europy, gdzie masz 12 godzin różnicy czasu w porównaniu z Nową Zelandią. Podróż do Stanów, gdzie jest 9 godzin różnicy, kilka dni na aklimatyzację, a potem wylatywaliśmy późnym wieczorem do Nowej Zelandii i lądowaliśmy wczesnym rankiem następnego dnia. Masz czas, aby się odświeżyć i jesteś pobudzony oraz gotów do pracy. To była nasza strategia.I kto potem najszybciej puszczał sprzęgło? Greg Hancock.- Robiłem co mogłem. Nie jest łatwo wyprzedzać na tak dużym torze. O wiele łatwiej jest wygrać start.A kiedy lądowałeś na Aotearoa - ziemi zwanej "długą białą chmurą", to miałeś okazję zatańczyć z Maorysami w ramach przygotowań do zawodów?- To była bardziej demonstracja z ich strony. Cieszę się, że nie poprosili mnie o to, żebym z nimi zatańczył, ponieważ to nie byłoby dobre doświadczenie dla nas wszystkich (śmiech).W 1995 roku ścigałeś się w Grand Prix na torze w Hackney przy Waterden Road i wiąże się z tym ciekawa historia. Uwielbiam Anglię, ponieważ możesz doświadczyć czterech pór roku w jeden dzień - jak w Melbourne, gdzie też wygrałeś GP. Jeden z twoich najlepszych przyjaciół - Troy Lee - spóźnił się na zawody i nie zobaczył twojego pierwszego triumfu w Grand Prix.- 1995, Hackney... Nigdy nie zapomnę tego wieczoru. Troy był moim sponsorem, ale przede wszystkim jest długoletnim przyjacielem całej rodziny Hancocków.Jest także artystą i motocyklistą.- Zgadza się. Troy to bardzo ekscentryczny umysł i ma cudowną osobowość. Nadarzyła się wtedy okazja, aby wreszcie ściągnąć go na zawody. Powiedziałem mu, że musi przyjechać na GP, aby poczuć atmosferę żużlowego święta. To był pierwszy sezon Grand Prix. Powiedział, że przyleci do Europy na targi handlowe, a przy okazji wpadnie na speedway.Do wschodniej części Londynu.- Załatwiliśmy dla niego wszystkie potrzebne dokumenty, aby mógł wejść do parku maszyn, ale nikt nie widział go przez cały wieczór. Zszedłem z podium i zobaczyłem Troya wchodzącego na stadion. Spytał się "już koniec?" Zjawił się tuż po zakończeniu turnieju. Ale i tak napiliśmy się piwa. Ten wieczór pozostał na długo w pamięci ze względu na elementy bokserskie z udziałem Craiga "The Face" Boyce'a i Tomasza Golloba.- Troy dużo stracił tego wieczoru. Gdyby to zobaczył, mógłby mieć zupełnie inne spojrzenie na speedway. To był jeden z najbardziej pamiętnych momentów nie tylko w historii Grand Prix, ale i całego żużla. Młodziutki Tomasz Gollob wtedy zaczynał swoją wielką karierę.Jeździł wtedy bardzo ostro, ale i tak był geniuszem na motocyklu.- Oj tak. Dla mnie to wciąż najlepszy żużlowiec w historii - najbardziej utalentowany.Tak go spostrzegasz?- Bez cienia wątpliwości. Zawsze to powtarzałem. Podglądałem jego jazdę, dokładnie analizowałem jego styl - jak wchodzi w poszczególny łuk. Oczywiście trzeba było to robić ukradkiem, ale teraz mogę to powiedzieć - Tomasz, jesteś kozakiem! Wtedy był bardzo młody i ktoś może powiedzieć, że jeździł ostro i niebezpiecznie. Ale był wtedy młodym chłopakiem, pełnym ambicji sportowcem ze wschodniej Europy. Zawodnicy z tej części Europy nie mieli wówczas takiego sprzętu jak my. Potem wszystko się zmieniło i kiedy miał już dostęp do dobrego sprzętu, to w połączeniu z jego talentem, pragnął wykorzystać swoją szansę i chciał się z nami ścigać. Nie miał wówczas przyjaciół, robił to, co chciał robić. Jeżeli go poniosło, musiał zapłacić za to cenę.Nie brał jeńców.- To nie tylko kwestia instynktu na torze. To samo można powiedzieć o Nickim Pedersenie. On nie dostrzega rywali. Prawdopodobnie każdy z nas ma swoje zdanie na temat niebezpiecznej jazdy. Trzeba jednak podziwiać takich zawodników i doceniać ich wolę do zwyciężania. Chęć zwycięstwa jest decydującym czynnikiem."Wola do zwyciężania" to świetna książka Ivana Maugera. Gdy byłeś młodym chłopakiem, miałeś okazję go spotkać?- Na przestrzeni lat spotkałem Ivana wielokrotnie. To jedna z najważniejszych postaci również dla amerykańskiego żużla. On, Briggo oraz Harry Oxley. Wykonali świetną robotę. Sprowadzali do Stanów na wyścigi pokazowe mnóstwo zawodników z Europy, Australii i Nowej Zelandii. Uważam, że Ivan i Briggo mieli największy wpływ na rozwój amerykańskiego speedwaya. Więcej na polsatsport.pl - kliknij TUTAJ! Tomasz Lorek, KN, Polsat Sport