Tego już nikt nie zmieni. Kwestia tytułu pozostanie do rozstrzygnięcia pomiędzy tymi, którzy najbardziej na niego zasługują. Swoją drogą, od dawna nie było tak wyrównanego duetu w zmaganiach o mistrzostwo świata. Gdyby złoty medal można było rozdzielić pomiędzy dwóch żużlowców, to należałoby tak zrobić właśnie w tym roku. Nie da się obiektywnie ocenić, który jest lepszy. Problemem Łaguty były zawsze wahania formy, ale w tym roku jest jak komputer. Zaprogramowany na podium. Pytanie, czy wytrzyma tak do końca. Często przytrafiały mu się gorsze występy w końcówkach. Zmarzlik szalał jak zawsze. To co zrobił w półfinale w zasadzie powinno przejść do historii. Ale nie przejdzie. Bo on to zrobił po raz 135. Słabo wystartował i wcisnął się między rywali na drugim okrążeniu. Za nim poszedł klubowy kolega z Gorzowa, Anders Thomsen. Podobnie walczyć o finał musiał zresztą też chwilę wcześniej Łaguta, który dostał się tam tylko dzięki prezentowi od Lindgrena. Mocno podbramkowa robi się już sytuacja Macieja Janowskiego. Wrocławianin w zasadzie może powoli darować sobie myślenie o medalu (znowu!), choć miesiąc temu był najlepszym żużlowcem świata. Niebezpiecznie topnieje jego przewaga nad siódmym w klasyfikacji, a przypomnijmy, że za rok w GP będzie minimum dwóch kolejnych Polaków. To stawia Macieja w słabej sytuacji w kontekście przyznania ewentualnej stałej dzikiej karty. Co jeszcze ciekawego? Bydgoski Wadim przekonał się, że jeszcze nie jest mistrzem świata. I czas jakiś nie będzie. Z kolei bardzo pozytywnie w debiucie wyglądał Aleksandr Łoktajew. Wydaje się, że jeśli dostanie jeszcze jedną szansę, to może zakręcić się w okolicach półfinału. Raczej jednak mało realny jest jego występ, bo do zdrowia wraca już Martin Vaculik. Oliver Berntzon jechał na sprzęcie pożyczonym od kolegów. To zła i dobra nowina. Zła, bo kolejny raz przekonujemy się o bezsensowności rozgrywania turniejów w GP w takich lokalizacjach. Zawodnicy najpierw muszą w PGE Ekstralidze startować na rezerwowych silnikach, a potem ktoś w ogóle swoich na miejscu nie dostaje, bo utknęły w podróży. Czy o to w tym chodzi? Krzepiące jest jednak to, że w tym środowisku można liczyć na pomoc kolegów. Nie wszędzie takie gesty są możliwe. Tylko przyklasnąć. Osobne słowo należy się realizatorowi, dzięki któremu można było przekonać się, jak czuli się kibice pod skocznią w Zakopanem, którzy przyszli godzinę przed zawodami za czasów Adama Małysza. Krótko mówiąc - niby coś tam jest, ale nie wiem kto to i ile skoczył. W Togliatti nie wiedzieliśmy na przykład, kto był czwarty. Realizator skupiał się jedynie na czołowych lokatach. Często sprawiał wrażenie pewnego, że bieg skończy się po trzecim okrążeniu. Samego siebie przeszedł w półfinale, kiedy to zwyczajnie zgubił Taia Woffindena. Może myślał, że upadający zawodnik ma obowiązek zniknąć, więc po co go filmować. Jedno jest pewne - złotego medalistę poznamy podczas drugiej rundy w Toruniu. Nie ma opcji, by było inaczej. Zmarzlik i Łaguta są zbyt równi. Pozostały jeszcze trzy turnieje. Vojens i dwa w grodzie Kopernika właśnie. Kto wie, czy któryś z wielkich nie zawali sprawy w Danii. To coś w rodzaju Innsbrucka w Turnieju Czterech Skoczni. Tam już niejeden tracił szanse. Leon Madsen wie, o kim mowa.