20 maja 1995 roku - to wówczas rozpoczął się nowy, trwający do dziś rozdział w historii czarnego sportu. Po raz pierwszy walka o tytuł indywidualnego mistrza świata miała rozstrzygać się nie podczas jednodniowego finału poprzedzonego rozległą drabinką eliminacji, a w cyklu 4 turniejów Grand Prix. Program zawodów znacznie różnił się od tego oglądanego przez nas dzisiaj. Zamiast półfinałów dla najlepszej ósemki fazy zasadniczej, z których do wielkiego finału przechodzi po dwóch najlepszych zawodników odbywały się aż 4 wyścigi finałowe - dla pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej czwórki klasyfikacji. Mauger wygrał, gdy Golloba nie było na świecie W finale A i zarazem całym inaugurującym historię Grand Prix finale zwyciężył Tomasz Gollob. Drugi z reprezentantów Polski, występujący z dziką kartą zawodnik miejscowej Sparty Dariusz Śledź zajął drugie miejsce w finale C, co w klasyfikacji historycznych zawodów plasuje go na 10 miejscu. Dziś trudno w to uwierzyć, ale 26 lat temu do grona najlepszych 15 zawodników świata naprawdę zaliczał się tylko jeden Polak! Wrocław smak walki o indywidualne mistrzostwo świata poznał jednak dużo wcześniej, w czasach gdy Tomasza Golloba nie było jeszcze nawet na świecie. Gdy jegoo matka, pani Czesława była w drugim miesiącu ciąży, 5 września 1970 roku na Stadionie Olimpijskim zorganizowano pierwszy w historii naszego kraju finał światowy! Z kompletem punktów zwyciężył wówczas Nowozelandczyk Ivan Mauger, dla którego był to trzeci z sześciu zdobytych w sumie tytułów indywidualnego mistrza świata. Na podium towarzyszyli mu Polacy - Paweł Waloszek ze Śląska Świętochłowice oraz Antoni Woryna z ROW-u Rybnik. Na piątej pozycji uplasował się zaś Henryk Gluecklich z Polonii Bydgoszcz. Zbigniew Boniek na kolanach Wróćmy do Golloba, gdyż to właśnie z tym legendarnym żużlowcem najbardziej kojarzą się międzynarodowe zawody na Stadionie Olimpijskim. Co ciekawe, zwycięstwo w historycznej pierwszej rundzie Grand Prix wcale nie jest najczęściej wspominanym triumfem mistrza na Dolnym Śląsku. Dużo więcej emocji wywołuje finałowy bieg z 1999, w którym bydgoszczanin przez cały wyścig wściekle ścigał Jimmyego Nilsena, by na ostatnim wirażu przemknąć piką pod jego lewym łokciem, wynieść się pod samą bandę, przyciąć do krawężnika i wjechać na metę o błysk szprychy przed rywalem. Stadion eksplodował, takiej akcji kibice nie widzieli przez lata. Sam Zbigniew Boniek jeszcze na torze padł przed nim na kolana oddając hołd umiejętnościom zawodnika. Później wrocławskie finały nie przynosiły już polskim kibicom aż tylu emocji - po rundzie w 2007 roku mówiono nawet, że cykl Grand Prix nigdy nie wróci na Stadion Olimpijski. Tak rzecz jasna się nie stało, ale rozbrat światowej czołówki ze stolicą Dolnego Śląska rzeczywiście był bardzo długi - kolejny finał zorganizowano dopiero w 2019. Zwyciężył w nim Bartosz Zmarzlik. W kolejnym, pandemicznym sezonie Wrocław otwierał już rywalizację - w dwóch zorganizowanych wówczas turniejach triumfowali Rosjanin Artiom Łaguta i wychowanek oraz kapitan Sparty Maciej Janowski.