Przed zawodami wydawało się, że odrobienie strat jest niemożliwe. Tymczasem po trzech seriach startów Zmarzlik miał siedem punktów, a Łaguta zaledwie trzy i wyglądał na całkowicie zagubionego. Taki stan rzeczy spowodował, że nadzieje kibiców odżyły, podobnie czuł się Zmarzlik. - Poczułem krew i robiłem co mogłem. Dzisiaj decyzje były trafione, też po rozmowie z panem Tomkiem (Gollobem - dop. red.) - mówił srebrny medalista, a Gollob żałował. - Gdyby te rozmowy były dzień prędzej - gdybał. Choć świeżo upieczony wicemistrz świata był bardzo energiczny, tonował nastroje. - To też nie działa tak, że za każdym razem wszystko byśmy trafili. Wiele rzeczy się poukładało, że dzisiaj było lepiej - mówił. - Wiele rzeczy musi się zgrać w jednym momencie, żeby to dobrze funkcjonowało. To nie zależy od nastawienia. Co to dla mnie za różnica, czy wczoraj, czy dzisiaj? Żadna, bo i wczoraj, i dzisiaj chciałem wygrać, tylko wczoraj odpadłem w półfinale, a dziś wygrałem. Różnice pomiędzy nami nie są ogromne. Wyścig trwa 60 sekund, jest bardzo dynamiczny. Bardzo małe zmiany mają wielki wpływ na to, jak jedzie motocykl i też dużo zależy od zawodnika. Nie da się więc robić wszystkiego mega perfekcyjnie, żeby być powtarzalnym przez 84 lata na każdym torze - tłumaczył później. Łaguta i Zmarzlik – rywalizacja przyjaciół Zmarzlik oczywiście nie omieszkał podziękować rywalowi i tłumaczył swoją radość ze zdobycia srebrnego medalu IMŚ. - Trzeba bardzo mocno pogratulować Artiomowi, ale ja też bardzo cieszę się ze srebra. Jestem już dwukrotnym mistrzem i choć nie oznacza to, że nie chcę być nim więcej razy, ze srebra też należy się bardzo cieszyć i trzeba je docenić. Wielu chciałoby być na moim miejscu, a ja mam je już po raz drugi. Bardzo się z tego cieszę - radował się Zmarzlik. Prowadzący studio Marcin Majewski zwracał uwagę na dobre relacje rodzin Zmarzlików i Łagutów. Dla Zmarzlika takie relacje to nihil novi. - Myślę, że po prostu jest tak, jak być powinno. Było normalnie - walczyliśmy na torze, a wrogami dla siebie przecież nie jesteśmy, bo wszyscy żyjemy na tej samej Ziemi i trzeba żyć normalnie - jak człowiek z człowiekiem. A że zostaliśmy postawieni w takiej sytuacji torowej, to nic to między nami nie zmieniło i bardzo się cieszę, że ta rywalizacja była po prostu normalna - mówił 26-latek. Choć sezon się kończy, Zmarzlik na wakacje musi jeszcze zaczekać, bo za dwa tygodnie finały Speedway Of Nations w Manchesterze. Poza wakacjami, srebrny medalista IMŚ wyczekuje większej liczby godzin spędzonych z synem. - Na pewno więcej pieluszek pozmieniam, obowiązków nie zabraknie - śmiał się Zmarzlik. - To są jednak piękne chwile i na pewno na to wyczekuję - powiedział 26-letni zdobywca swojego piątego medalu Indywidualnych Mistrzostw Świata.