Sebastian Zwiewka, Interia: Za panem wyczerpujący weekend w czeskiej Pradze. W piątek zajął pan piąte miejsce, ale w niedzielę było o niebo lepiej i zakończył pan zawody na najwyższym stopniu podium. Wrócił pan do domu szczęśliwy, czy był niedosyt po piątkowym turnieju? Artiom Łaguta, wicelider cyklu Grand Prix: Oczywiście, że wróciłem szczęśliwy. Wygrana w rundzie Grand Prix jak najbardziej jest czymś wyjątkowym i zawsze bardzo cieszy. Piątek również dobrym dniem, tylko troszkę zabrakło w półfinale. Ogólnie - cały ten długi weekend w Pradze uznaję za bardzo udany. Czego panu zabrakło w piątkowym półfinale? Zapewne z teamem wyciągnęliście odpowiednie wnioski, skoro dwa dni później pokonał pan wszystkich rywali. Wydaje mi się, że trochę rozegrania pierwszego łuku, szczęścia oraz miejsca do tego, żeby wyprzedzić na dystansie Taia Woffindena. W mediach przed startem Grand Prix mówiło się głównie o walce o złoto Bartosza Zmarzlika z Maciejem Janowskim. Pan w niedzielę pokazał, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. W pana myślach wciąż jest marzenie o mistrzostwie świata?Takie marzenie jest w głowie każdego sportowca. Jeżdżę w Grand Prix i chcę wygrywać, by zakończyć sezon na jak najwyższym miejscu. Patrzę przede wszystkim na siebie, nie patrzę na to z kim walczę i kto, jakie ma aspiracje.Ogólnie to jak się panu podoba obecna formuła rozgrywania cyklu Grand Prix? Lepiej przez weekend odjechać dwa turnieje, czy bardziej panu odpowiadały jedne, sobotnie zawody? Jeśli wychodzi dobrze, to zawsze zawodnikowi odpowiada. Dwa weekendowe turnieje na pewno są dużo bardziej wyczerpujące i trudno zregenerować siły pod względem psychicznym. Ten weekend akurat był wydłużony, więc mieliśmy trochę więcej odpoczynku. Lepiej mi się odpoczywa, kiedy jest ze mną rodzina - w tym przypadku wszyscy byli w Pradze. Syn Adam teraz nie chodzi do szkoły, bo są wakacje.Jak towarzyszą mi najbliżsi, wtedy regeneruję się szybciej. Absolutnie nie mówię o zmęczeniu fizycznym, natomiast wiadomo, że koncentrację na Grand Prix trzeba utrzymywać podwójnie. Jak zawody są dzień po dniu, na pewno jest dużo trudniej. Jest pan wiceliderem cyklu ex aequo z Emilem Sajfutdinowem. Maciej Janowski wyprzedza was o 6 punktów. Na tym etapie Grand Prix jednak chyba za bardzo nie zwracacie uwagi na sytuację w klasyfikacji generalnej? Myślę, że do samego Torunia nic nie będzie wiadomo. Dopóki są matematyczne szanse na poprawę pozycji, to trzeba walczyć do końca i nie patrzeć na to, co jest obecnie. Klasyfikacja generalna może być interesująca dla kibiców, ja z kolei skupiam się na każdych kolejnych zawodach.Przed panem perspektywa jazdy na torze we Wrocławiu (GP na Stadionie Olimpijskim odbędzie się 30 i 31 lipca). Czy domowy tor w zawodach indywidualnych jest sprzymierzeńcem miejscowych zawodników, czy jednak można się nieco pogubić i pojechać słabiej?Tor we Wrocławiu jest jednym z moich ulubionych. Ostatnio nawet stwierdziłem, że jeżdżę na nim najlepiej. O Pradze jednak mówiłem, że nigdy nie była moim ulubionym, lecz pokazałem, iż nawet na nielubianym obiekcie można uzyskać fajny wynik. Zawsze z chęcią startuję na Stadionie Olimpijskim, zwłaszcza przed fantastyczną wrocławską publicznością. Wszyscy zawodnicy Betard Sparty liczymy na doping - Maciej i Tai również. Wielu uczestników cyklu Grand Prix lubi ścigać się we Wrocławiu, gdyż jest to doskonały tor do walki oraz ścigania, stwarza wiele możliwości do przeprowadzania ataków. Z nadzieją czekamy na te zawody, choć nie zapominajmy, że wcześniej mamy do rozegrania ważny mecz ligowy. Później karuzela przeniesie się do Lublina, Malilli, Togliatti, Vojens i Torunia. Jak czuje się pan na tych torach? Z którego obiektu ma pan lepsze i gorsze wspomnienia?Tak jak wcześniej powiedziałem - nie ma czegoś takiego jak tory ulubione, bądź nie. Na torze liczy się dyspozycja dnia. Czasami mogę czuć się dobrze, a zawody mogą przebiegać z problemami. Nie ma na to reguły. W sprzyjających okolicznościach, dobrym dopasowaniu silników oraz gdy dopisuje szczęście, zawsze można osiągnąć dobry wynik i walczyć z najgroźniejszymi przeciwnikami. W sporcie do wygrywania potrzebne jest szczęście. Mam na myśli choćby losowanie pól startowych. Kiedy te pola wydają się korzystne, to później rzeczywiście trzeba z nich szybko wystartować. To zawsze istotne. W ciemno strzelam, że najbardziej nie może pan się doczekać zawodów w Rosji. Zgodzi się pan z tym? Zawody w Togliatti traktuję jak każde inne. Zupełnie czymś innym jest wyjazd do Rosji, do rodziny na jakieś dłuższe spotkanie. Tych wizyt mi ostatnio brakuje. W tym momencie zawody w Rosji pozostają w kalendarzu, ale sytuacja zmienia się dynamicznie i nie wiadomo czy uda się je zorganizować. Miejmy nadzieję, że tak. Dla mnie to będzie normalna runda Grand Prix, naprawdę nie patrzę czy jeździmy w Polsce czy w Rosji. Wszędzie trzeba być przygotowanym.A w drodze powrotnej z Pragi oglądał pan XVII Memoriału im. Edwarda Jancarza w Gorzowie?Nie oglądałem, ponieważ z Pragi wróciłem dopiero kolejnego dnia. Zostaliśmy tam, żeby trochę ochłonąć i nacieszyć się sobą. Dzieci też nie musiały się męczyć w drodze od razu po zawodach.Wie pan kto w ogóle wygrał te zawody?No tak, wygrał Wadim Tarasienko, który jest moim siostrzeńcem. Wadim coraz lepiej sobie poczyna, co mnie bardzo cieszy. Zdarza się, że razem trenujemy, jeździmy też na motocrossie, czy na rowerach. Cały czas utrzymujemy kontakt, nasze udane wyniki wzajemnie nas cieszą.Komentator Memoriału mówił, że rozmawiał z Wadimem przed rozpoczęciem turnieju, który powiedział mu że jest w świetnym humorze, bo jego wujek wygrał Grand Prix. Mieszkacie ze swoimi rodzinami w Bydgoszczy, utrzymujecie stały kontakt, wzajemnie się wspieracie i napędzacie?To miłe. Nawzajem sobie dobrze życzymy i staramy się wspierać dobrym słowem.Skąd pana zdaniem wzięła się tak nagła metamorfoza pana siostrzeńca? Sezon 2020 miał dobry, ten ma wręcz rewelacyjny. Myślę, że najtrafniej byłoby odezwać się do niego. Wadim najlepiej zna szczegóły i wie, co zmienił, że teraz jeździ tak znakomicie. Niemniej jednak widać ogromny progres. Wierzę, że w tym kierunku będzie podążał i jego kariera cały czas będzie szła do przodu. Kto wie, czy nie pójdzie pana śladem i niebawem nie zawita w PGE Ekstralidze.To znowu nie do mnie pytanie. PGE Ekstraliga to naprawdę bardzo wysoki poziom, gdzie trzeba być maksymalnie przygotowanym, a także zawodnicy muszą mieć ogromne doświadczenie, by ścigać się tam z powodzeniem. Musiałby się z tym zmierzyć. Wcześniej musi odpowiedzieć sobie na pytanie "Czy już jestem na to gotowy?". Myślę, że w tej chwili sam Wadim nie zna odpowiedzi. Można sobie zakładać pewne rzeczy, a sport i życie weryfikuje pewne założenia.