Piątkowe Grand Prix w Toruniu miało być tylko rozgrzewką przed sobotnim - decydującym starciem. Nawet kibice nie wypełnili specjalnie trybun MotoAreny, oszczędzając pieniądze na ostatnią rundę. Nikt nie spodziewał się bowiem, że nagle między najpoważniejszymi kandydatami do złota pojawi się przepaść i gra o tytuł zostanie praktycznie zakończona. Zmarzlik robił co mógł Zmarzlik robił w piątek co mógł. Przed kluczowymi startami żonglował silnikami, ale wszystkie jednostki napędowe były za mocne. W efekcie nie potrafił pojechać płynnie i się napędzić. W takich okolicznościach większość żużlowców pewnie poległaby z kretesem, a podwójny indywidualny mistrz świata na źle dopasowanych do toru motocyklach "wyszarpał" piąte miejsce w zawodach. Tyle, że w kontekście tego co zrobił Łaguta było to ledwie 5. miejsce. Rosjanin w piątek w najważniejszych biegach imponował startami. Wyjeżdżał z nich tak perfekcyjnie, że wyglądało jakby on jechał, a wszyscy inni tylko ledwo się toczyli. W efekcie po raz piąty w tegorocznym sezonie wygrał turniej i różnica między nimi z jednopunktowej wzrosła do 9 punktów. Taki dystans w tym roku dzielił ich tylko raz - po inauguracyjnym weekendzie w Pradze Rosjanin też prowadził 9 punktami. Polak potrzebował potem aż trzech rund by go wymienić. Teraz została mu jedna! Rickardsson to przewidział? Tak naprawdę przy tak dysponowanym Łagucie oznacza to wiarę w cud i w przepowiednię Tony’ego Rickardssona. Sześciokrotny indywidualny mistrz świata stwierdził przed piątkowym turniejem, że kto po nim będzie liderem klasyfikacji generalnej, ten nie zostanie w sobotę mistrzem świata. Nie wytrzyma presji. Przy takiej przewadze nad Zmarzlikiem, presja z liderującego Rosjanina jednak spadła. Zmarzlik zdobywając w tym roku złoto mógł przejść do historii i zostać pierwszym żużlowcem w erze Grand Prix i drugim w ogóle po Ivanie Maugerze, który popisałby się takim hat trickiem. Rickardsson próbował tej sztuki dwa razy i dwa razy mu się nie udało. Doskonale wie jak wielki to wyczyn utrzymać się na topie przez trzy lata z rzędu. On gdy oddawał mistrzowską koronę, musiał się zadawalać brązem. Polak już na pewno będzie od niego lepszy, bo srebrnego medalu w tym roku nikt mu nie odbierze. Będzie to w sumie jego piąty medal w ledwie sześcioletniej przygodzie z Grand Prix. Sprawi, że na liście wszech czasów prawie dogoni polskiego multimedalistę Tomasza Golloba, który jednak swe siedem krążków uzbierał podczas aż 19 lat startów w mistrzostwach świata. Czy można naprawdę wymagać od niego więcej?