Ci bowiem, zwłaszcza gdy sezon wchodzi w kluczową fazę, a mecze decydują o medalach, starają się unikać jakichkolwiek kontrowersji. Gała kopnął podobnie Czerwoną kartkę Australijczykowi Rohane'owi Tungate'owi dał w tym sezonie zaczynający swą przygodę z sędziowaniem Tomasz Fiałkowski i od razu spotkała go za to w mediach społecznościowych krytyka ze strony zawodników (m.in. Patryka Dudka i Kacpra Gomólskiego). Wcześniej tego narzędzia sędziowie też używali bardzo rzadko. Ostatnim z doświadczonych arbitrów, który zdecydował się ostro ukarać żużlowca za niesportowe zachowanie był Michał Sasień. W prawie identycznej sytuacji jak ta z Lampartem i Birkemose trzy lata temu czerwoną kartkę wlepił Adrianowi Gale, narażając się na gwizdy i buczenie kibiców Startu Gniezno. Wyrzucił zawodnika gospodarzy z meczu z ROW-em Rybnik, po tym jak ten kopnął Andrzeja Lebiediewa. Dotknięcie było niemal identyczne jak w niedzielę, ale waga spotkania zupełnie inna. Był to bowiem tylko mecz fazy zasadniczej.Od kiedy z wieżyczki sędziowskiej zszedł Marek Wojaczek można odnieść wrażenie, że nie ma w polskim żużlu arbitra, który nie bałby się wysunąć na pierwszy plan w najważniejszych zawodach i siałby postrach wśród żużlowców. W swej karierze 25 razy sędziował turnieje Grand Prix, rozstrzygał też najważniejsze spotkania w PGE Ekstralidze. Kibice i żużlowcy nienawidzili go za rygorystyczne przestrzeganie regulaminów. Jednocześnie jednak wiedzieli, że z Wojaczkiem nie ma żartów i za niesportowe zachowania mogą zostać odsunięci od dalszego udziału w meczu. Teraz sędziowie wolą unikać kontrowersyjnych sytuacji, które mogłyby zaważyć na losach meczów. W pierwszym łuku rzadko znajdują winnych, chamskie lub niesportowe zagrania każą zaś najczęściej żółtymi kartkami, które poza pogrożeniem palcem, nic tak naprawdę nie znaczą. Normalny "polski pedał" Tymczasem Wojaczek już w swoim debiucie na międzynarodowej arenie wywołał olbrzymią burzę. W finale Grand Prix Czech w 2001 roku za dotknięcie taśmy wykluczył walczącego wówczas o złoto Tomasza Golloba. - K.... pedał! Normalnie k... polski pedał!? - przeklinał pod adresem Wojaczka Gollob, bo przez wykluczenie praktycznie stracił szansę na indywidualne mistrzostwo świata. Jego strata do Tony'ego Rickardssona na dwa turnieje przed końcem cyklu wzrosła do 11 punktów. W 2013 roku zaś np. w rewanżowym półfinale PGE Ekstraligi między Unibaxem Toruń, a Włókniarzem Częstochowa wlepił czerwoną kartkę zawodnikowi gospodarzy, Rafałowi Szombierskiemu. Żużlowiec ten w na drugim okrążeniu 3. biegu przewrócił się jadąc na końcu stawki, bez kontaktu z rywalem. Goście prowadzili wyścig na 5:1 i Wojaczek uznał, że Szombierski upadł celowo. Ten tłumaczył się, że miał problem z łańcuszkiem sprzęgłowym, a po upadku nie był w stanie podnieść się od razu z toru przez swoje problemy z kręgosłupem. - Sędzia nie ma sumienia. Skrzywdził mnie, moją rodzinę, ale również kibiców. Zaprzepaścił całą naszą pracę jaką wykonaliśmy w tym sezonie - żalił się Szombierski, ale Wojaczek pozostał nieugięty. - Jak miał problem z kręgosłupem, to dlaczego w ogóle siadał na motocykl? - skomentował po latach. Chcieli go zlinczować Wyjaśnił też dlaczego jego zdaniem nie był lubiany. - Byłem ostry w swoich decyzjach i chyba za to nie byłem lubiany. W żużlu wiele jest takich decyzji z gatunku "na dwoje babka wróżyła". Chociażby słynne kolizje w pierwszym wirażu, gdzie wiele osób oczekuje, iż z automatu będzie powtórka w pełnej obsadzie, choć gdy zmusić te osoby do wskazania winnego, to z pewnością wskazaliby kto najmocniej nabałaganił. Ja raczej zawsze starałem się znaleźć winnego, a pojawiały się głosy, że dla dobra sportu, dobra widowiska lepiej byłoby powtórzyć w czterech - powiedział. Po wspomnianym meczu w Częstochowie przez godzinę był uwięziony w wieżyczce sędziowskiej, bo rozżaleni brakiem awansu do finału miejscowi kibice chcieli do zlinczować. Eskortować musiała go policja. W niczym to nie zmieniło jednak podejścia Wojaczka do sędziowania. Nadal pozostawał za straży przestrzegania żużlowych regulaminów. Jaką młodzież wychowamy? Gdyby ten arbiter w niedzielę siedział na wieżyczce sędziowskiej w Lublinie (co ciekawe był na stadionie jako przewodniczący jury zawodów), zamiast Krzysztofa Meyze młody żużlowiec gospodarzy - Wiktor Lampart najpewniej nie dokończyłby meczu. Już w drugim swoim starcie (IV bieg) zostałby ukarany czerwoną kartką za atak wyciągniętą nogą na Marcusa Birkemose. Tymczasem młodzieżowy reprezentant Polski nie został nawet wykluczony. Jedynie po biegu dostał upomnienie w postaci żółtej kartki. Czy się tym przejął? Absolutnie. Nawet nie uświadomił sobie tego, że popełnił faul, czemu dał wyraz podczas telewizyjnej wypowiedzi.- Chcę zablokować drogę przeciwnikowi. Poszerzam się o tę nogę. Po prostu tak robię. Jeszcze nigdy nie wywróciłem nikogo tą nogą, gdyby tak się stało, to co innego. Nie miałem sytuacji, w którym to zagranie się nie opłaciło - stwierdził w rozmowie z nSport+. Widać wyraźnie, że taka pobłażliwość sędziów tylko utwierdza żużlowców, że mogą na torze robić wszystko, a takie cechy jak poszanowanie przeciwnika, czy fair play odchodzą powoli w zapomnienie, bo tylko wynik jest ważny. Oby sędziowie szybko uświadomili sobie, że zakładanie "ciepłych kapci" i unikanie trudnych decyzji, to droga donikąd. Za chwilę wszyscy zaczną wyciągać nogi by blokować rywali, upadać w pierwszym łuku, bo sędzia i tak powtórzy w pełnym składzie, czy przewracać gdy rywal na dystansie zbliży się tylko na centymetry. Takiego żużla zaś nie da się oglądać.