Kiedy Tomasz Walczak zrezygnował z pracy w roli kierownika drużyny Falubazu, to chwilę później na rozmowach w klubie pojawił się Krzysztof Orzeł, kierownik Moje Bermudy Stali Gorzów. Sprawa o tyle budzi emocje, że kibice tych drużyn żyją jak pies z kotem. Zwłaszcza ci najbardziej fanatyczni. Ostatecznie Orzeł pogadał i ogłosił, że zostanie w Stali. Natomiast Walczak pojawił się w ekipie Stali, by przedłużyć swoją licencję kierownika drużyny. - Chodziło tylko o przedłużenie licencji - mówi nam Walczak. - Może się przyda. Stal? Urodziłem się w Skwierzynie, a więc blisko Gorzowa, ale ja jestem Falubaz. Gdybym dostał ofertę ze Stali, to chyba musiałaby ona mieć klauzulę, że w meczach z Falubazem nie pracuję, nie ma mnie w parku maszyn - wyjaśnia Walczak. Były kierownik Falubazu musiał skorzystać z uprzejmości Stali, bo w Zielonej Górze nie dopisali go do listy osób biorących udział w szkoleniu. Wysłał taką prośbę, ale nie dostał odpowiedzi, więc swoją licencję kierownika przedłużał, jako Stal. W klubie został jednak Orzeł, a drugiego kierownika nie potrzebują, więc Walczak jest do wzięcia. Swoją drogą, to każda zamiana Falubazu na Stali i na odwrót niesie za sobą duże niebezpieczeństwo. Głównie wtedy, gdy dotyczy ludzi mocno związanych z jednym z tych klubów. Pamiętamy, jakie kłopoty miał zawodnik Grzegorz Walasek. Wychowanek Falubazu trafił swego czasu do Stali. Na dokładkę miał pecha, bo w pierwszym meczu fetował z kolegami wynik i wraz z nimi podskakiwał do śpiewanej przez kibiców przyśpiewki: kto nie skacze, ten Falubaz. W Zielonej Górze długo nie potrafili mu tego zapomnieć. Można by zażartować, że zmiana Falubazu na Stal i na odwrót musiałaby się związać ze zmianą adresu zamieszkania, bo tożsamości zmienić by się nie dało. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź