W 2019 roku przypadkowy transfer Josha Grajczonka do Polonii Bydgoszcz okazał się strzałem w dziesiątkę. Szukający klubu po niedopuszczeniu do rozgrywek Stali Rzeszów zawodnik był trochę kotem w worku i tak naprawdę nie było wiadomo, czego do końca można się po nim spodziewać. Tym bardziej, że zawsze miał sinusoidalną formę. W Polonii jednak bardzo się przydał, bo wypełnił lukę w składzie, jaka była przy nazwisku drugiego krajowego seniora (wówczas faworytem do wywalczenia tego miejsca był niejeżdżący już obecnie Damian Adamczak). Nawet nierówny Grajczonek zapewniał większą stabilizację niż wychowanek Polonii. Tymczasem Josh wyrósł na jednego z liderów drużyny, która awansowała do 1. Ligi Żużlowej. Dodatkowo świetnie wkomponował się w bydgoskie środowisko, nie stroniąc od spotkań z kibicami i wspólnego świętowania wygranych meczów. To dzięki niemu nawet powstał słynny bydgoski trunek "speedway cola", który oczywiście oprócz coli zawiera coś jeszcze. Nikt sobie nie wyobrażał, aby uwielbianego zawodnika miało zabraknąć w sezonie 2020, tym bardziej, że był jednym z głównych autorów awansu. Grajczonek szybko podpisał kontrakt z Polonią i zadeklarował, że w wyższej klasie rozgrywkowej także będzie punktował. Wpędził klub w wielkie problemy Kiedy jednak wiosną wybuchła pandemia COVID-19, Grajczonek stwierdził, że nie opłaca mu się przylatywać do Europy tylko po to, by jeździć w lidze polskiej. Drugim zarobkiem Australijczyka jest Anglia, która jednak rok temu w ogóle nie wystartowała. Jerzy Kanclerz w mediach mówił, że rozumie jego decyzję, ale fakty są takie, że był zły na zawodnika, który zburzył mu skład. Polonia musiała szukać zastępstwa, kontraktowano Lamparta czy Rolnickiego i omal nie przypłacono tego spadkiem z ligi. Mimo wszystko, postanowiono dać Joshowi jeszcze jedną szansę. Od początku tego roku, Jerzy Kanclerz szedł w zaparte, że Grajczonek drugi raz go nie wystawi i w tym sezonie już na pewno przyleci. Mówił o stałym kontakcie z żużlowcem i pełnej kontroli wydarzeń. Nie reagował na doniesienia, że 31-latek już podjął decyzję o pozostaniu w Australii. Ostatecznie jednak w kwietniu przyznał wprost, iż już nie wierzy w przylot swojego zawodnika. I słusznie. Grajczonek ani przez moment nie pomyślał o przylocie do Polski. Ma świetną pracę w Australii, zajmuje się wydobywaniem złota w kopalni i widocznie czerpie z tego większą radość niż z żużla. Ostatni raz w poważnych zawodach Grajczonek startował prawie dwa lata temu. Patrząc na jego profile w mediach społecznościowych, to myśli w tej chwili o wielu rzeczach, ale na pewno nie o żużlu. Ma nową partnerkę, łowi ryby, imprezuje. Australijski styl życia jest niezwykle luźny, więc nikt by się nie zdziwił, gdyby nagle Josh zdecydował się wrócić na tor. Wątpliwe jednak, by po tak długiej przerwie od razu był w formie. Prawdopodobnie należy liczyć się z tym, że Grajczonek do profesjonalnego żużla nie wróci już wcale.