Drużyna z Rzeszowa nie mogła jeszcze w minionym tygodniu skorzystać z własnego obiektu przy ulicy Hetmańskiej, więc postanowiła potrenować na nieco podobnym torze w Grudziądzu. Podczas jednej z próbnych jazd doszło do strasznego upadku Andrieja Karpowa, który stracił kontrolę nad motocyklem i z pełnym impetem uderzył w bandę, i to w miejscu, w którym nie było już dmuchanych zabezpieczeń. Początkowo informacja nie przedostała się do mediów, ale już we wtorkowe popołudnie pojawiła się plotka, że ktoś w Grudziądzu miał koszmarną kraksę. Wieczorem oficjalnie potwierdzono, że chodzi o Karpowa. Ukrainiec walczył o życie, miał wiele złamanych żeber i krwotok wewnętrzny. Warto zauważyć kapitalną reakcję środowiska na to, co spotkało zawodnika. Karpow nie jest żużlowcem światowej czołówki, a mimo tego wsparcie dla niego wyraziło mnóstwo ludzi związanych ze speedwayem, w tym czołowe nazwiska PGE Ekstraligi, trenerzy oraz menedżerowie zawodników. Wszyscy zaniepokoili się stanem Karpowa i z racji dużej sympatii do Ukraińca, życzyli mu jak najlepiej. Po kilku dniach stan żużlowca nieco się unormował, ale nadal jest poważny. Wydaje się jednak, że najgorsze już za nim. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że jeśli lekarze wyrażą na to zgodę, Karpow będzie chciał wrócić do żużla. Po upadku inny zawodnik Problemem dla żużlowca może być jednak to, że po tak fatalnej kraksie raczej trudno jest wrócić na prezentowany wcześniej poziom, nawet jeśli teoretycznie wyszło się z wszystkiego bez większego uszczerbku na zdrowiu. Najlepszym przykładem z ostatnich lat jest Peter Ljung, który rok temu zaliczył paskudny upadek w lidze szwedzkiej. Wyleciał za tor i uderzył głową w słup. Wszyscy zamarli, bo wyglądało to dramatycznie. Koniec końców skończyło się na strachu, a Ljung wrócił do speedwaya. Jest jednak kimś innym niż wcześniej. Jeździ przerażająco asekuracyjnie, nie włącza się do walki na dystansie i w Krośnie postanowili go odstawić już po jednym meczu. Chodzą plotki, że Ljung będzie kończył karierę. Podobny los spotkał Linusa Sundstroema, który swój dramat przeżył w Gdańsku dwa lata temu. Rodak Ljunga był w ciężkim stanie, pojawiały się informacje o zagrożeniu życia. Ostatecznie wyszedł z tego cało, ale kluby zwątpiły w sens kontraktowania go, w zasadzie o nim zapominając. Podpisał umowę z Lokomotivem Daugavpils, ale prezentował się tam bardzo słabo. Był jednym z głównych winowajców spadku drużyny do 2. Ligi, tak naprawdę zawodząc w każdym meczu. Jeszcze niedawno Sundstroem potrafił wozić punkty nawet w PGE Ekstralidze, ale teraz znacząco spuścił z tonu. Upadek na pewno się do tego przyczynił. Wątpliwe, by zawodnik był w stanie wrócić do dawnego poziomu. Mamy także dwa przykłady na krajowym podwórku. Kamil Nowacki parę lat temu był absolutnym dominatorem w miniżużlu, prawdopodobnie jednym z najlepszych zawodników w historii tej odmiany speedwaya. Z niecierpliwością czekano na jego debiut wśród dorosłych, ale gdy tylko ten nastąpił, przyszedł paskudny upadek, po którym żużlowiec był w śpiączce. Nie da się ukryć, że miało to na niego potężny wpływ, bo od tamtego momentu jego kariera mocno wyhamowała. Obecnie jeździ lepiej, ale na pewno nie tak, jak kiedyś się spodziewano. Po poważnej kontuzji kręgosłupa znacznie słabiej prezentuje się również inny gorzowianin, Mateusz Bartkowiak. Od jego urazu minęło jednak sporo czasu, więc z wszelkimi ocenami warto jeszcze się wstrzymać Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź