Zawsze w cieniu W żużlu pojawił się w połowie lat dziewięćdziesiątych. To nie był najlepszy czas na pokazywanie swoich umiejętności. Konkurencja w szwedzim żużlu była ogromna i tylko ogromny talet miał szansę przebicia. Nermark ogromnym talentem nie był, więc gasł w cieniu takich zawodników, jak Tony Rickardsson, Jimmy Nilsen, Peter Karlsson, Mikael Max czy Henrik Gustafsson, a nawet Niklas Klingberg. Zdarzało mu się zdobywać medale różnych imprez, ale tylko w edycji drużynowej i nigdy praktycznie nie był wiodącą postacią danej drużyny. Był np. dwukrotnym złotym medalistą drużynowych mistrzostw Szwecji, tytuł zdobył także w lidze angielskiej. W kadrze na DPŚ próżno go było szukać, bo z wyżej wymienionymi nie miał szans, a przecież w międzyczasie dołączali inni. Gdy w kadrze lub jej obrębie znaleźli się tacy, jak Andreas Jonsson, Antonio Lindbaeck, Jonas Davidsson czy Peter Ljung, wydawało się, że Nermark nigdy nie będzie w stanie im dorównać, bo pewnego poziomu po prostu nie przeskoczy. Wskazywały też na to jego wyniki i stosunek do niego rodzimej federacji. Skrzętnie pomijano go przy nominacjach do dzikich kart, bowiem nikt nie spodziewał się, że mógłby cokolwiek w cyklu zdziałać. Z czasem już sam Nermark pewnie przestał w to wierzyć. Lata leciały, zawodnik zbliżał się do 30. roku życia, a wyników jak nie było, tak nie było. Wyników takich jak koledzy oczywiście, bowiem na skalę ligi szwedzkiej Nermark był cenionym żużlowcem. W roku 2003 pojawił się w lidze polskiej i podpisał umowę ze Stalą Gorzów, gdzie spędził dwa lata. Wrócił jeszcze na sezon 2006. Jego premierowy rok był całkiem niezły i tak naprawde pojechał lepiej niż oczekiwano. Później jednak nie mógł jeździć wskutek przepisu o jednym zawodniku zagranicznym (w Gorzowie był wówczas Magnus Zetterstroem). Pojechał tylko raz i bardzo tego żałował. W meczu ze Startem Gniezno miał paskudny upadek i złamał obie nogi. W 2006 roku tez pojechał tylko jedno spotkanie - z Intarem Lazur Ostrów Wielkopolski. Punktów jednak nie zdobył. Jonsson był w szoku W 2008 roku Nermark podpisał umowę w Ostrowie i był to strzał w dziesiątkę. Mniej więcej od tamtego momentu jego kariera zaczęła nabierać nieoczekiwanego rozpędu. Dla zespołu z Wielkopolski punktował świetnie, a prawdziwą furorę zrobił w meczu z bydgoską Polonią, wówczas po raz pierwszy w historii jeżdżącą w I lidze. Nermark w tym spotkaniu zdobył 13 punktów, a lidera przyjezdnych Andreasa Jonssona pokonywał jak adepta. Po zawodach rywal nie wytrzymał. - Trzeba rozebrać silnik Nermarka. To niemożliwe, bym tak łatwo z nim przegrywał - mówił Jonsson. Sztab Polonii posłuchał go i zgłosił to sędziemu. Badanie jednak nie wykazało żadnych nieprawidłowości. W tamtym sezonie Nermarka w końcu dostrzeżono także w narodowej kadrze. Był członkiem ekipy, która zdobyła brązowy medal Drużynowego Pucharu Świata. Zawodnik miał już 31 lat, więc mówiono, że to raczej przebłyski i trudno uwierzyć, by znacząco podniósł swój poziom sportowy. Tym bardziej, że poza DPŚ nadal raczej rzadko ścigał się ze ścisłą światową czołówką, startując w polskiej I lidze. W historii żużla spotykano już przypadki, w których zawodnik późno osiągał sukcesy, ale tak czy inaczej mało kto w to wierzył w przypadku Nermarka. Rezerwowy został liderem Gdy w 2011 roku Szwed trafił do Włókniarza Częstochowa, był raczej przykładem zastosowania powiedzenia "na bezrybiu i rak ryba". W ostatniej chwili upadł temat kontraktu Nielsa-Kristiana Iversena, więc klub poszukiwał kogoś, kto będzie pasował do drużyny swoim KSM-em. Nikt nie spodziewał się po nim wielkich rzeczy. Trudno zresztą było oczekiwać czegokolwiek od 34-letniego człowieka, który debiutował w ekstralidze. Nermar jednak zaszokował wszystkich i był jedną z najważniejszych postaci w zespole. Miał przede wszystkim kapitalne starty. Niektórzy zastanawiali się, jak to możliwe, że człowiek obdarzony tym elementem tak hojnie, dopiero teraz trafił do elity. Jeszcze lepszy był dla niego rok 2012, kiedy to już w wielu spotkaniach był liderem Włókniarza pełną gębą i postrachem dla ligowych potentantów. Sukcesy miał też indywidualnie - został mistrzem Szwecji, co w sumie wówczas nie było już taką niespodzianką. Wszystko wskazywało na to, że mimo zbliżania się do 40-stki, najlepsze dopiero przed nim. Potem jednak nastąpił nieoczekiwany regres w jego karierze. Odszedł z Częstochowy i trafił do Gorzowa, a następnie do Grudziądza, gdzie z oczywistych względów nie był w stanie rozwinąć się tak, jak we Włókniarzu. Podjął dość nieoczekiwaną decyję o zakończeniu kariery. Być może wiązało się to z luźnym podejściem Nermarka do życia. Zawodnik uważał, że nic nie musi. Często lubił wybrać się na samotną wycieczkę do Nowej Zelandii, na którą nie każdy by się zdecydował. Daniel przez większość kariery był co najwyżej żużlowcem średnim, ale miał swoje pięć minut, za które zarówno Częstochowa, Gorzów jak i Ostrów będą mu wdzięczne. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź