Dariusz Ostafiński, Interia: Jest pan jeszcze zainteresowany fotelem prezesa Unii Tarnów? Mariusz Siekaniec, przedsiębiorca, kandydat na prezesa Unii: Już nie. Nie w tym momencie. To z powodu szóstej porażki Unii w niedzielę? Nie o to chodzi. Są inne aspekty, pewne rzeczy sobie przemyślałem. Może będzie lepiej, jak ten zarząd dojedzie do końca sezonu, wtedy porozmawiamy. O ile się utrzymają. A jak spadną? To też możemy rozmawiać. Wiele będzie zależało od stylu i jakim wynikiem finansowym zakończy się sezon. Jak nie będzie zadłużeń, to też będzie sukces. Nie jest przypadkiem tak, że pan się wycofuje, bo inni zaczęli grzebać i odkryli, że zgłosił pan upadłość konsumencką swojej firmy? Nie ma to żadnego znaczenia. Upadłość konsumencka w branży budowlanej, w obecnych czasach, to nie jest żaden wstyd. Ja nie roztrwoniłem majątku. Zostałem oszukany i mam na to wyroki sądu. Niestety nie mogłem uratować firmy, bo podmioty, z którymi współpracowałem, zwyczajnie zrobiły mnie w konia. Wiele zdrowia mnie to kosztowało, trafiłem nawet do szpitala. Rodzina też swoje wycierpiała. Jednak już się podniosłem. Prawdą jednak jest, że chciał pan być prezesem, który sam nie wnosi pieniędzy do klubu? A czy obecny prezes dysponuje jakimiś środkami, które wnosi? Czy obejmując fotel prezesa, włożył jakieś pieniądze? Tu bardziej chodzi o to, że ja miałem pomysł na ratowanie klubu. A pieniądze? Rozmawiałem z firmami z Tarnowa, które wstępnie deklarowały chęć współpracy, żeby ratować klub. To były na tyle konkretne rozmowy, że moglibyśmy nawet dołożyć jednego, dwóch zawodników, żeby poszerzyć kadrę i mieć większy wybór przed następnymi meczami. Ktoś policzył, że Unia potrzebuje miliona ekstra, bo kontrakty podpisane w listopadzie 2020 są mocno wirtualne. Nie wiem, czy to, co bym wniósł, to byłby milion. Na pewno trzeba by zacisnąć pasa, dogadywać się, ale z drugiej strony na pewno ruszylibyśmy z miejsca, ociepliłby się klimat wokół Unii. Swoją drogą, to warto by wiedzieć, jaka jest naprawdę kondycja klubu. Co rusz wychodzą informacje o zadłużeniach. Mówi się, że Kildemand, który jeździł kilka lat temu, nie został spłacony. Raz jeszcze zapytam, czy pan wniósłby do klubu tyle środków, żeby zawodnicy mieli kasę na sprzętowe inwestycje? Problem Mroczki czy Kozy to właśnie brak pieniędzy na serwisy i nowe silniki. O ty byśmy na pewno zadbali, byłyby na to pieniądze. Przecież doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak wymagającym i drogim sportem jest żużel. Po niedzielnym meczu w Gorzowie przecierałem oczy, widząc, co wyprawia młody Miśkowiak. Jego forma to efekt pracy, treningów, ale i też całej góry wydanych pieniędzy. Uregulowanie bieżących zaległości było dla mnie priorytetem. Skąd w ogóle pomysł na to, żeby zostać prezesem Unii. Przyszedł pan na spotkanie rady, a po jego zakończeniu powiedział pan: czy ja czasem nie pomyliłem drzwi. Wcześniej były dwa spotkania w wąskim gronie. Mieliśmy pewne ustalenia, których nie chciałbym zdradzać. Dość powiedzieć, że w trakcie rozmów z radą nadzorczą wszystko było inaczej, niż wcześniej rozmawialiśmy. Kto pana zaprosił na te rozmowy z radą nadzorczą? Jeden z członków rady. Co ustaliliście? Że przejmuję klub jako prezes i wdrażam swoje pomysły. To było trzy tygodnie, kiedy jeszcze było co ratować. Od tamtego momentu zmieniło się tyle, że drużyna przegrała dwa mecze. Czy ja dobrze słyszałem, że na tych wstępnych rozmowach nie było tematu odkupienia udziałów, który pojawił się później? Zgadza się, tego tematu nie było. Jakbyśmy wstępnie umówili się na odkupienie udziałów, to ja bym musiał przejąć jakiś nadzór, sprawdzić dokumenty, prześwietlić klub, zbadać dogłębnie kondycję finansową. Nie myślałem o tym, jako o planie na już. Najpierw chciałem ratować Unię, udziały mogły być tematem dobrym na czas po sezonie. A nie było czasem tak, że pan zdradził pomysły, na co rada odpowiedziała: chcesz pan zmian, to odkup udziały. Rada wiedziała, z czym przyjdę, wstępnie była akceptacja tego planu, ale później coś się zmieniło. Może ktoś nie chciał, żeby pan prześwietlał klub, może z góry założono, że propozycja odkupienia udziałów za 600 tysięcy skutecznie pana odstraszy. Jest jednak dla mnie oczywiste, że jak w coś wchodzę bardziej, to sprawdzam. Zresztą to działa w dwie strony. Jeśli rada chciała się czegoś o mnie dowiedzieć, to byłem gotowy udzielić wszelkich wyjaśnień. Nie mam nic do ukrycia, niczego się nie wstydzę. Nie mam zakazu prowadzenia działalności, czy bycia prezesem, bo jak już mówiłem, zostałem oszukany. A nie miał pan wrażenia, że ta cała akcja z zaproszeniem pana na posiedzenie rady to jest zabieg czysto marketingowy. Na tym spotkaniu powiedziałem do prezesa Sadego: panie Łukasz, to się mija z celem, żebym ja przyszedł za pana, bo to niczego nie zmieni. Unii zmiana samego prezesa nic nie daje. Powiedziałem na radzie, że potrzeba radykalnych ruchów. Zmiany trenera i toromistrza w pierwszej kolejności. Mówiłem, że trzeba też uregulować zaległości, kupić sprzęt, bo są zatory, które pewne sprawy blokują. Rada usłyszała ode mnie, że jeśli cała operacja zmiany ma polegać na wymianie Sady na Siekańca, to nie ma sensu. Jeśli poza moim przyjściem wszystko miało zostać po staremu, to nie widziałem sensu. Dałbym wizerunek, a za kilka miesięcy wyszedłbym z tego poobijany i przegrany. Mieliście się spotkać po meczu z Wilkami. To już nieaktualne? Wykonam telefon, że ja nie pojawię się na tym spotkaniu. Przekażę osobie, z którą mam kontakt, że dziękuję za propozycję objęcia funkcji prezesa. Jeszcze widzę dla siebie furtkę, jeszcze mógłbym wejść z inną osobą, ale już nie jako prezes. Dlaczego? Mnie nie chodzi o fotel prezesa, bo ja nie startuję w wyborach. Chciałem nim zostać, żeby pomóc Unii. Lubię ten sport, jestem fanem żużla, a kilka osób było gotowych wesprzeć mocniej klub, kiedy stanę na jego czele. Skoro ta opcja nie przekonała rady, to chyba nie ma sensu tego ciągnąć. Zwłaszcza że zmarnowaliśmy też sporo czasu. Ja jestem człowiekiem z Rzeszowa, ale lubię Tarnów, mam tam wielu kolegów i naprawdę bardzo chciałem w to wejść. Nie ma jednak sensu się upierać, jeśli nie ma pełnej akceptacji. À propos Rzeszowa, to wiele osób mówi, że jak Rzeszów, to Siekaniec na pewno jest drugim Ireneuszem Nawrockim. Przypomnę, że ten zostawił Stal z długami i odszedł. Dobrze, że pan o tym mówi, bo słyszałem, czytałem i chciałem się odnieść. Akurat znam Nawrockiego. Jego działalność w Stali nie jest wcale czarno-biała. To nie jest tak, że on przyszedł z pustymi rękami, narobił długów i odszedł. Wszedł w trudnym momencie, stracił mnóstwo prywatnych pieniędzy. Dlaczego przegrał? Niestety, ale popełnił trochę błędów i dlatego to wszystko tak źle się skończyło. To jednak nie jest moja sprawa, żebym jego tłumaczył. Będzie chciał, to się odniesie. Mnie nie pozostaje nic innego, jak pozdrowić kibiców w Tarnowie, trzymać kciuki za Unię i czekać na lepszy moment. Tym, którzy naprawdę kochają Unię, mogę powiedzieć, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Byle tylko rada nie pisała już oświadczeń, z których wynikają same problemy. W tym ostatnim zostały zaczepione władze miasta. Szczypanie samorządu w takim momencie naprawdę nie ma większego sensu. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź