W trzecim sezonie od wejścia do PGE Ekstraligi, po wcześniejszym odrodzeniu żużla w Lublinie, po latach przerwy "Motor" wszedł do fazy play-off. Z jednej strony nic dziwnego - bo ma olbrzymi budżet (zarówno dzięki samorządom, jak i spółkom skarbu państwa), z drugiej w tym sezonie, podobnie jak w zeszłym, mogło mu zabraknąć bardzo niewiele do awansu. Wtedy "strącił poprzeczkę", zabrakło mu dosłownie jednego małego punkciku. Tym razem "zażarło". Na starcie sezonu Motor wyrwał remis na wyjeździe w Grudziądzu (w ostatnim biegu!), a teraz znowu w Kujawsko-Pomorskim, w ostatnim biegu, przechylił zwycięstwo nad Toruniem. A właściwie w dwóch ostatnich biegach, które wygrał stosunkiem 9-3. Motor jest "pieszczochem" spółek skarbu państwa, których sporo na Lubelszczyźnie. Ale też na jego przykładzie widać, że "zgoda buduje, niezgoda rujnuje". Gdy chodzi o pomoc dla żużla, w tym jedynym mieście na ścianie wschodniej w PGE Ekstralidze zaangażowały się ponad podziałami samorząd i miasta (rządzi PO) i województwa (rządzi PiS). Spierają się w innych sprawach, ale w temacie sportu, w tym żużla, jak widać, na szczęście, nie. Po raz drugi z rzędu, obficie sponsorowana przez własny samorząd, do czwórki nie weszła Częstochowa. Jak widać nie weszła z Cieślakiem i nie weszła bez niego. Wrocław jest w sztosie, choć wynik ostatniego meczu wskazuje, że droga do mistrzostwa - bo każdego roku w każdym sezonie Betard Sparta tego chce! - może być wyboista i prowadzić serpentynami. Ale jednak chyba w górę. Zakończę stwierdzeniem banalnym, ale jakże prawdziwym: w tym sezonie PGE Ekstraliga jest absolutnie fascynująca, pomimo różnych eksperymentów regulaminowych. A może też dzięki nim? Trudno mądrzyć się o Grand Prix dzień PRZED. Zdecydowanie lepiej pisać dzień PO. Przed nami GP w "moim" Wrocławiu. Pamiętam jak na przełomie tysiącleci (jak to brzmi!) a jednocześnie na przełomie wieków negocjowałem z Andrzejem Rusko w Londynie - z trzeba przyznać dość aroganckimi Anglikami z BSI (Benfield Sport International), aby stolica Dolnego Śląska znów była areną dla najlepszych żużlowców świata. Wszyscy pamiętali wtedy fenomenalne Grand Prix z 1995 roku, które ja akurat widziałem na własne oczy. Wygrał je Tomasz Gollob. Część z Was pewnie była wtedy na Stadionie Olimpijskim, część śledziła w TV, a część w ogóle się jeszcze nie narodziła... Londyńskie negocjacje były skuteczne: GP wróciło na lata do Wrocławia, ale płaciliśmy za nie jak za zboże. Brytyjczycy sprytnie uruchamiali rywalizację między polskimi miastami (poza Wrocławiem były mnin. Bydgoszcz, Toruń, Gorzów, Leszno), następowała kontrolowana przez nich licytacja ofert, a Angole zacierali tylko ręce. Tak drzewiej bywało. Teraz GP melduje się we Wrocławiu, gdy liderem cyklu jest Maciej Janowski z Betard Sparty Wrocław, a jednym z dwóch wiceliderów Artiom Łaguta też przedstawiciel wrocławskiego klubu. Prawdę mówiąc nie pamiętam podobnej sytuacji, a świadczy ona o dominacji Wrocławia w indywidualnych mistrzostwach świata. Dla mnie jednak, mimo że jestem wrocławianinem, ważniejsze jest, aby była to supremacja polskich jeźdźców w Grand Prix. Oby potwierdziły to zawody w piątek i w sobotę na Olimpijskim.