Największą karierę z wymienionych zrobił z pewnością Lindbaeck. To utytułowany, choć bardzo niespełniony i pogubiony talent szwedzkiego żużla. Człowiek, który był tak kolorowy, że tęcza przy nim jest czarno-biała. Afery, kłopoty z prawem, porzucanie żużla - u niego to była norma. Lindbaeck od początku jawił się jako wybitnie uzdolniony żużlowiec, a szybki awans do GP to potwierdził. Tam jednak niczego specjalnego nie pokazał i chciał kończyć z żużlem. Wrócił jednak i prezentował się znacznie lepiej. Zaczął nawet wygrywać turnieje GP, lecz cały czas popadał w różnego rodzaju życiowe problemy. W cyklu nadal jeździł, choć był już dla wielu dostarczycielem punktów. Kilka miesięcy temu definitywnie dał sobie spokój, tłumacząc decyzję głównie wypaleniem i brakiem motywacji. Mniej więcej w tym samym czasie ze sceny zjechał Rafał Okoniewski, były zawodnik klubów między innymi z Bydgoszczy, Grudziądza, Gorzowa czy Piły. Jeden z największych talentów polskiego żużla na przełomie wieków i zawodnik, któremu wróżono wielką karierę. Na przeszkodzie stanęły mu jednak poważne kontuzje i nagła śmierć ojca, który był dla niego niezwykle ważny. Po nim zresztą odziedziczył coś, co było jego znakiem rozpoznawczym - kapitalne starty. W zasadzie nie ma przesady w stwierdzeniu, że Okoniewski to w tym zakresie jeden z najlepszych, jacy się w ogóle pojawili. Z roku na rok jeździł jednak coraz słabiej. Zaczął przegrywać nawet starty, więc postanowił, że wystarczy tego. Jakiś czas temu wspominał, że w końcu może spędzać czas z rodziną, a nie ganiać po stadionach. Całkiem uznanym w Polsce żużlowcem jest także Jonas Davidsson. Szwed, którego poziom sportowy w ostatnim czasie także stopniowo szedł w dół i zapewne to skłoniło go do odwieszenia kevlaru na kołek. W Polsce reprezentował Falubaz Zielona Góra, Polonię Bydgoszcz czy Włókniarza Częstochowa. Był żużlowcem o wybitnie specyficznej tendencji, dostrzegalnej zwłaszcza podczas jazdy dla Polonii: nie radził sobie u siebie, ale świetnie jeździł na wyjazdach. Gdy zaś do Bydgoszczy przyjechał jako gość... pojechał kapitalnie. Ot, cały Davidsson. Na arenie międzynarodowej z pewnością mógł osiągnąć więcej, ale zabrakło mu żużlowego pazura. Jonas był jak na uprawiającego speedway zawodnikiem delikatnym. Jesienią karierę skończył również jeden z największych pechowców XXI wieku. Sebastian Niedźwiedź, bo o nim mowa, w zasadzie to miał karierę pacjenta szpitali przerywaną raz kiedyś karierą żużlowca. Ilekroć wracał, zawsze było to samo. Kilka biegów i kolejny uraz. Mało tego, upadki w których brał udział przeważnie nie były przez niego zawinione. Jeśli już miał szansę się pokazać, udowadniał potencjał do żużla, na przykład dostając się do światowych eliminacji ważnych imprez międzynarodowych. Rok temu przed sezonem los raz jeszcze podciął mu skrzydła, bo zmarł nagle jego ojciec, który w teamie Sebastiana pełnił ważną rolę. To przelało zapewne czarę goryczy. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź