Woffinden trafił do Polski jako osiemnastolatek - ściągnięto go do Włókniarza Częstochowa. Początkowo nic nie zwiastowało tego, że na Olsztyńskiej pojawił się przyszły 3-krotny indywidualny mistrz świata. Debiutancki sezon 2008 był dla niego bardzo trudny. Kolejny rok przyniósł wprawdzie sporą poprawę (21 trójek w wieku dziewiętnastu lat to naprawdę dobry wynik), a nawet stałą dziką kartę w Grand Prix, jednak tragiczny 2010 zahamował jego szybki dotychczas rozwój. Pod koniec 2009 roku zmarł jego tata – Robert, osoba, która zaszczepiła w nim miłość do speedwaya. Młodzieżowiec Włókniarza miał spore problemy, by wyjść z życiowego dołka i rozważał nawet zakończenie kariery. Problemy osobiste doprowadzały do słabych wyników sportowych, po których Woffinden wyładowywał frustrację imprezując. To z kolei prowadziło do jeszcze gorszej formy – Brytyjczyk wpadł w błędne koło. Chciał zdobyć złoto dla taty Czarę goryczy w 2009 roku przelał finał IMŚJ w chorwackim Gorican odbywający się już po śmierci seniora rodu Woffindenów. Tai bardzo chciał w nim zwyciężyć, jechał na Bałkany nastawiony na zdobycie złota, które mógłby zadedykować zmarłemu tacie. Presja okazała się zbyt duża jak na możliwości nastolatka - w pierwszym biegu zerwał taśmę. 4 zwycięstwa w kolejnych startach wystarczyły tylko na dodatkowy bieg o srebro i brąz. Pod taśmą — oprócz Brytyjczyka — stanęli Jurica Pavlic i Patrick Hougaard. Woffindenowi znów dała się we znaki jego gorąca głowa, przyjechał ostatni. Tragiczna forma w 2010 roku rozsierdziła częstochowian. Woffinden został zesłany do I ligi. W barwach Startu Gniezno miał odbudować nie tylko swoją karierę, ale przede wszystkim zdrowie psychiczne. Udało się - Tai w wieku 21 lat przezwyciężył swoje demony i wykręcił na pierwszoligowych torach fenomenalną średnią 2,2 punktu na bieg. Szybko stało się jasne, że zaplecze Ekstraligi stało się dla niego zbyt ciasne. Mieli do niego ograniczone zaufanie Działacze podchodzili jednak do Brytyjczyka z ograniczonym zaufaniem, wciąż mając w pamięci jego pozatorowe ekscesy. Ryzyko podjęli włodarze Betard Sparty Wrocław. Opłaciło się. 22-letni Woffinden był trzecią siłą wrocławian po Tomaszu Jędrzejaku i Fredriku Lindgrenie. Dziś takie zdanie brzmi wręcz groteskowo, wówczas było to dla wielu spore pozytywne zaskoczenie. Prawdziwa eksplozja kariery Woffindena przypadła na sezon 2013. Już sam jego awans do cyklu Grand Prix był dla wielu szokiem. Jednak mistrzostwo świata? To nie mieściło się w głowie! Dość powiedzieć, że bukmacherzy za takie rozstrzygnięcie płacili 100 złotych za każdą postawioną złotówkę. Do dziś wśród graczy zakładów krążą legendy o wrocławianach, którzy po mistrzostwie Woffindena kupili sobie za to samochody. Złamał nosa koledzePoczątkowo obawiano się, że to jednorazowy eksces, jednak szybko okazało się, że Brytyjczyk to po prostu zawodnik ścisłej czołówki, którego wielki potencjał nagle wystrzelił. Od czasów pierwszego złota ani razu nie zszedł swoją średnią w PGE Ekstralidze poniżej magicznej bariery 2 punktów na bieg. W indywidualnym czempionacie dołożył ponadto po 2 złota i srebra oraz 1 brąz. W wieku 30 lat należy do grona najbardziej utytułowanych zawodników w historii! Nie oznacza to rzecz jasna, że ten młody chłopak momentalnie stał się z zapalonego imprezowicza ponurym samotnikiem. Wciąż uchodzi za jednego z największych lekkoduchów tej branży. Wpływa na to nie tylko jego wygląd (na ciele zaczyna powoli brakować miejsca na kolejne tatuaże), ale również przebijające się do mediów informacje o wybrykach Woffindena. W zeszłym roku na kończącej sezon zakrapianej imprezie złamał nos Joshowi Grajczonkowi z Polonii Bydgoszcz. Panowie szybko wyjaśnili sobie nieścisłości i dziś żyją w zgodzie. Należy pamiętać, że w żyłach mistrza płynie więcej krwi australijskiej niż brytyjskiej. Żużlowcy z Antypodów od lat słyną zaś z ekscentrycznego i wesołego trybu życia. Objawia się to nie tylko w nocnych klubach, ale także w innych pozatorowych akcjach. Woffinden przyjechał kiedyś na Grand Prix rowerem, by rozpromować akcję charytatywną związaną z profilaktyką nowotworową. Jedno z najdroższych miejsc reklamowych na kevlarze udostęnia zaś Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Kuszą go milionami Niemal co roku spekuluje się o zmianie barw klubowych przez Brytyjczyka. Pierwszy poważny temat pojawił się od razu po mistrzostwie świata w 2013 roku. Multimilioner Roman Karkosik budował wtedy w Unibaxie potężny Dream Team mający odrobić nałożone na drużynę ujemne punkty w tabeli (pokłosie oddania walkowerem meczu finałowego w Zielonej Górze). Woffinden mógłby współtworzyć prawdziwy żużlowy odpowiednik madryckiego Galacticos, czy Chicago Bulls Jordana. Karkosik oferował mu miejsce w składzie obok Tomasza Golloba, Adriana Miedzińskiego, Chrisa Holdera i Darcy’ego Warda. Co nie mniej ważne, Brytyjczyk zarobiłby w Toruniu ponad 2 miliony złotych! Przypomnijmy, że mowa o człowieku, który 2 lata wcześniej nie mieścił się w Ekstralidze! Świeżo upieczony mistrz odmówił. Nie chciał być jednym z wielu. Doceniał rolę lidera, jaką dostał w Sparcie. Z roku na rok na biurku Woffindena lądowało coraz to więcej propozycji. Próżno szukać w Polsce klubu, który nie był zainteresowany jego usługami. Brytyjczyk każdej z nich mocno się przyglądał, niekiedy udawał zainteresowanie, by wymóc na Sparcie kolejną podwyżkę. Ostatecznie, zawsze wybierał dobrze znany mu Wrocław. Dziesiąty rok w Sparcie, choć znowu go kusili To udawane zainteresowanie prowadziło czasami do komicznych sytuacji jak na przykład przed sezonem 2019. Woffinden był wtedy świeżo po zdobyciu trzeciego złota w Grand Prix, a do PGE Ekstraligi wkraczał akurat Motor Lublin, który pilnie potrzebował lidera. Kibice “Koziołków” byli tak pewni ściągnięcia brytyjskiego czempiona, że przez tydzień czekali na niego na lotnisku. Jedynym czego się doczekali była zaś informacja o przedłużeniu jego współpracy ze Spartą. W tym roku Woffindena kusił Falubaz, jednak w środowisku próżno było szukać naiwniaków, którzy wierzyliby w taki ruch. Nie zmienił tego nawet wpis zawodnika w mediach społecznościowych, w którym sugerował, że nie wie, czy w ogóle pojedzie w przyszłym roku na polskich torach. Sprawa zakończyła się w jedyny możliwy sposób - 10 rokiem Taia w Sparcie. Co trzyma Brytyjczyka we Wrocławiu? Kibice? Dobrze znany tor? Koledzy z drużyny? Relacje z zarządem? Lokalni sponsorzy? Wszystko po trochu? Ciężko ocenić. Pewne jest za to, że swoją wiernością zaskarbił sobie sympatię kibiców nie tylko w województwie dolnośląskim, ale i całej Polsce.