Mistrz Challenge'u Początkowo Brhel pojawiał się w Grand Prix tylko z dzikimi kartami, które otrzymywał przeważnie na zawody rozgrywane w Pradze. W żadnym z turniejów (startował w roku 1998, 2000,2001,2002) niczego ciekawego nie pokazał i mimo wsparcia miejscowych fanów, szybko żegnał się z rywalizacją, która wówczas dla tych najsłabszych była wyjątkowo brutalna - dwa kiepskie biegi i można było się pakować. Brhelowi udawało się czasem przebrnąć pierwszą fazę zawodów, ale nigdy nie dotarł do najważniejszych rozstrzygnięć. Wydawało się, że gdyby jeździł jako stały uczestnik, raczej nic w jego przypadku nie uległoby poprawie. Najpierw musiałby się jednak zakwalifikować, co w przypadku tak widocznej dysproporcji między nim a światową czołówką nie było zbyt realne. O dziwo w 2002 roku udało mu się nieoczekiwanie awansować z GP Challenge. Na "stare lata" żużlowiec urodzony w Zlinie miał zatem możliwość udowodnienia, że jego okazjonalne występy z dzikimi kartami nie były tym, na co rzeczywiście go stać. Sam Brhel nie czuł się w cyklu żadnym outsiderem i liczył na to, że choć w pojedynczych turniejach będzie w stanie pokazać się z dobrej strony. Nic takiego jednak się nie stało i gdy Czech zaczął jeździć w cyklu jako stały uczestnik, prezentował się dokładnie tak samo, jak wcześniej. Z tą różnicą, że w poprzednich latach wypadał kiepsko raz na rok, a w 2003 roku raz na dwa tygodnie. Inni mieli tyle po jednych zawodach W całym sezonie 2003 uzbierał w elicie 26 punktów. Jako że wówczas za zwycięstwo w zawodach, niezależnie od wszystkiego, przyznawano stałe 25 punktów, to Tony Rickardsson w zasadzie już po pierwszym turnieju miał tyle, co Brhel na koniec roku. To najlepiej świadczyło o tym, że czeski zawodnik do tej stawki niezbyt się nadawał. Pojedyncze punkty zdobywał tylko na zawodnikach podobnej klasy lub dzikich kartach. Wygrywał z Ronnim Pedersenem czy Jasonem Lyonsem. Do najlepszych w zasadzie nie miał nawet startu, ale prawda jest taka, że trudno było to ocenić. Gdy czołówka wchodziła w turniej, on był już po kąpieli. Sztuka awansu do cyklu udała mu się również rok później i w taki oto sposób Bohumil Brhel znowu jeździł wśród najlepszych. Tym razem zaczął nieco bardziej obiecująco - w dwóch pierwszych turniejach wyrównał swoje dotychczasowe najlepsze osiągnięcia w cyklu. Z czasem jednak prezentował się coraz gorzej i wracał do swojego poziomu. Być może wpływ na jego lepsze występy miała obecność sporej grupy słabszych jeszcze od niego rywali. W cyklu jeździli tacy żużlowcy, jak Ales Dryml, Jesper B. Monberg czy Kai Laukkanen. To na nich w większości swoje punkty zdobywał Brhel. Co jasne, odpadł z rywalizacji, dzikiej karty nie otrzymał, a w GP Challenge tym razem mu się nie powiodło. Całkiem utytułowany na światowych torach Czech nie wrócił już do cyklu GP. Pokazywał się jeszcze kilka lat na różnych obiektach w wielu ligach, startował także w Polsce. Jego ostatnim klubem był Lublin. Wcześniej bronił także barw klubów z Opola, Gorzowa czy Rybnika. W żadnej z tych ekip w zasadzie nie był wiodącą postacią, ale swoje robił. Tak w GP, jak i polskich rozrywkach ligowych czeski żużlowiec sprawiał wrażenie kogoś, kto pewnego poziomu przeskoczyć nie da rady. Choć często kręcił się w obrębie światowej czołówki, to jednak trudno było mu dorównać do tuzów tamtych czasów. Czeskie rozczarowanie Warto dodać, że o ile od Brhela zbyt wiele w GP nie oczekiwano, o tyle zawiedli jego reprezentacyjni koledzy, bracia Lukas i Ales Drymlowie. Po nich spodziewano się znacznie więcej - zwłaszcza po pierwszym z nich, który potrafił już jeździć w finałach pojedynczych turniejów. Kariery obu tych zawodników nie potoczyły się jednak tak, jak oczekiwano. Wpływ na to miały z pewnością bardzo poważne kontuzje, które niestety braci nie omijały. Brhel na urazy nie narzekał, ale odstawał poziomem sportowym. Czesi po nieudanej przygodzie z cyklem całej wymienionej trójki, przez długi czas nie mieli żadnego poważnego reprezentanta w GP. Po zakończeniu kariery zawodniczej, Brhel pozostał przy swojej ukochanej dyscyplinie. Zajął się tuningiem sprzętu, ale najlepsi na świecie raczej z jego usług nie korzystali. Pracował głównie dla żużlowców z południowych krajów. Robił silniki Włochom, Słoweńcom, Chorwatom, ale również swoim rodakom. Jego kariera żużlowa była dość długa, ale zabrakło w niej tego najważniejszego, czyli włączenia się do walki o medale w indywidualnych mistrzostwach świata. Sam udział w cyklu jeszcze chluby nie przynosi, bowiem jednodniowe finały eliminacji niejednokrotnie premiowały przypadkowych zwycięzców. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź