Kiedyś było tak, że mechanik mógł podbiec do żużlowca w zasadzie w każdym miejscu toru, by coś dokręcić, poprawić, wyregulować. Jeśli chciał i zdążył, mógł przebiec choćby pod sam start. Oczywiście są stadiony, które temu nie sprzyjają, czyli takie, na których maszyna startowa usytuowana jest daleko od parku maszyn, np. Bydgoszcz, Gorzów, Częstochowa. Są jednak także obiekty, które mają start tuż obok parkingu: Tarnów, Poznań czy Rybnik. I to właśnie na tym ostatnim stadionie podczas rundy SEC rozegranej w minioną sobotę dochodziło do dziwnych sytuacji, których nikt nie kontrolował. Mechanicy kilku zawodników podchodzili niemal pod samą taśmę. Co ciekawe, na takie zachowania momentalnie zareagował kierownik startu, który najpierw odganiał teamy, mówiąc że tam nie jest ich miejsce. Następnie wymownie patrzył w stronę sędziego, ale ten pozostał niewzruszony. Wszystko wyglądało co najmniej dziwnie, bowiem mechanicy nic nie robili sobie z tego, że znajdują się w miejscu dla siebie zakazanym. Podobnie zresztą zachowywali się zawodnicy. Przed jednym z biegów, wykorzystując chwilę czasu, Robert Lambert stworzył sobie koleinę, dzięki której wygrał bieg w cuglach. To nie było fair. Gdzie jednak był sędzia? Przepisy są dla wszystkich Wiadomo, że w ferworze walki i emocji pewnych postaw się nie kontroluje. Zawodnik mający kilkadziesiąt sekund do startu, chce za wszelką cenę utrzymać się blisko taśmy, by nie ryzykować wykluczeniem za przekroczenie limitu dwóch minut. Mechanik z kolei biegnie do żużlowca, by mu pomóc, w ogóle nie myśląc nad tym, co mu wolno, a czego nie. To jednak nie ich robota, by nad tym czuwać. Od tego jest arbiter, który podczas zawodów w Rybniku sprawiał wrażenie albo nieznającego przepisów albo wybitnie pobłażliwego, bo takich sytuacji było kilka. W trakcie wszystkich zawodów, a zwłaszcza tych wysokiej rangi, wypadałoby jednak respektować obowiązujący regulamin. Co więcej, wprowadzenie ograniczenia w postaci białej linii będącej rodzajem granicy dla mechaników i zawodników, nie miało przecież nikomu zrobić na złość. To zabezpieczenie, które ma na celu ograniczenie ilości osób przy procedurze startowej do minimum. Sytuacja z Rybnika pokazała jednak, że ten przepis przez część środowiska nie jest traktowany poważnie. Problem w tym, że za tym przykładem mogą pójść inni, bo skoro udało się raz czy drugi, to dlaczego ma nie udać się i trzeci. Ukaranie ostrzeżeniem zawodnika, którego team podchodzi zbyt blisko startu to minimum, jakie w tej sytuacji byłoby wymagane. W końcu jakąś rolę owa biała linia ma spełniać.