Michał Gruchalski stał się bohaterem wszystkich pokrzywdzonych zawodników, bo oto w mediach opisano, jak to zrobił w balona działaczy Unii Tarnów, którzy zalegali mu z wypłatą pieniędzy za sezon 2020. Wszyscy dzwonią i pytają teraz ludzi z otoczenia Gruchalskiego, jak to się robi, jak rozgrywa się takie rzeczy. Każdy chce poznać ten patent. Odpowiem: nijak. Albo inaczej: this is speedway. Z Gruchalskim w Tarnowie sprawa od początku była jasna. Zawodnik powiedział, że zanim podpisze nowy kontrakt na sezon 2021, chce dostać wszystkie zaległe pieniądze, ale i też chce mieć gwarancję, że kwota za podpis na poczet nowej umowy trafi na jego konto niezwłocznie. Taki warunek postawił, bo pieniądze za podpis na sezon 2020 miał dostać dopiero kilka tygodni temu. Nie chciał tego ponownie przerabiać. Ktoś powie, że Gruchalski zwariował, stawiając takie żądania. Nic z tych rzeczy. Wszedł w końcu przepis o konieczności posiadania przez kluby zawodników U-24, a Gruchalski jeszcze 24 lat nie skończył, więc był rozchwytywany i miał też inne propozycje. Nie chciał z Unii odchodzić na siłę, ale zostając, chciał mieć pewność, że nie będzie się musiał drugi raz mierzyć z trudną tarnowską rzeczywistością. Bo w Unii od jakiegoś czasu jest tak, że większa część kasy jest płacona po sezonie, a nie w trakcie, czy przed. Rozmowy w Tarnowie się przeciągały, bo klub już wydał wszystkie środki z kontraktu reklamowego z Grupą Azoty na rok 2020. Gruchalski dostał ostatecznie 80 procent zaległości, ale więcej w unijnej skarbonce nie było. Nie było też żadnej opcji, by żużlowiec dostał gwarancję odnośnie kwot na sezon 2021. W Unii jednak liczono, że te 80 procent wystarczy. Gruchalski na jednej szali miał pewnego i raczej solidnego płatnika z Gdańska, a na drugiej tego z Tarnowa, o którym już wiedział, że poślizgi u niego są normą. Nowi żużlowcy Unii, jak Niels Kristian Iversen czy Paweł Miesiąc mogli uwierzyć w zapewnienia prezesa, że w styczniu będą płacone pierwsze transze. Gruchalski już jednak wiedział, że negocjowany właśnie kontrakt reklamowy Unii z Grupą Azoty na kolejny rok wejdzie w życie wiosną, najprędzej w marcu. Tak było w minionym sezonie i poprzednich. Po prostu taka jest ta umowa, że Unia daje reklamę, a koncern płaci. W styczniu i lutym żadnej reklamy nie ma. Idźmy jednak dalej. Gruchalski, wiedząc, że teraz ma w Tarnowie tylko 80 procent zaległej kasy i dobrą umowę na kolejny rok (choć pewnie z płatnością pod koniec 2021 roku) doszedł do wniosku, że jednak Zdunek Wybrzeże będzie dla niego lepszą opcją. Może nie tyle finansowo, ile sportowo. W Unii stracił sezon, bo Kim Nilsson, który przychodził jako zawodnik oczekujący, opcja rezerwowa, nagle wskoczył do składu. I to pomimo tego, że wcześniej Gruchalskiego i Daniela Kaczmarka zapewniano, że będą jeździć. W praniu wyszło inaczej. Rotowano Polakami, robiąc im niezły mętlik w głowie. Zresztą Unia chce powtórzyć wariant z Nilssonem, bo na sezon 2021 znów ma nadwyżkę zawodników po kontrakcie Artura Mroczki. I tak już na koniec. Poker byłby wtedy, gdyby Unia wypłaciła 100 procent i Gruchalski dałby nogę. Teraz to jest taki poker, że zawodnik dostał 80 procent, a na te 20 procent poczeka przynajmniej do wiosny, albo jeszcze dłużej. Taki Peter Kildemand po odejściu z Tarnowa do dziś podobno nie dostał całej kasy. Też poker? W sumie to głupio, że takie rzeczy się w żużlu dzieją. Kontrakt powinien być świętością, a nie świstkiem papieru, w którym można dowolnie żonglować terminami wypłat.