To ja od razu napiszę, że nie zgadzam się na opluwanie pana Witolda Skrzydlewskiego. Jak płacił, to był dobry. Jak teraz czegoś chce, to od razu zły i niedobry. Tak nie można. Zwłaszcza, że mówimy o człowieku, który zawsze dotrzymywał słowa, płacił na czas to, do czego się zobowiązał. Aleksander Grygolec tylko w sezonie 2020 zarobił na czysto 56 tysięcy 700 złotych. Na żużel nie musiał z tego inwestować nic, bo mechanika i sprzęt miał podane na tacy przez klub. Teraz jednak rodzinie Grygolców zamarzył się powrót do Krosna. Piękne to i chwalebne, ale to na pewno nie może wyglądać tak, że ktoś płaci symboliczną złotówkę w sytuacji, gdy Orzeł dwa lata inwestował w zawodnika czas i środki. 240 tysięcy złotych jest ceną przesadzoną, ale wynikającą z regulaminu i absolutnie się panu Skrzydlewskiemu nie dziwię, że tyle chce za zawodnika, który jeszcze przez dwa lata ma ważny kontrakt. Ma do tego prawo. Absolutnie nie zgadzam się na nazywanie tego człowieka wariatem, ani szaleńcem. Dziwię się też bardzo postępowaniu Pawła Grygolca, taty Aleksandra. Podpisał kontrakt z Orłem, kiedy w Krośnie nie było możliwości jazdy, kiedy znikał poprzedni klub, a Wilki dopiero się rodziły. Umowa to świętość. Należy respektować to, pod czym się podpisało. Zwłaszcza, że tu nikt nikogo do niczego nie zmuszał. Tyle się mówi o tym, żeby kluby szanowały zawodników. Jednak w drugą stronę to działa tak samo. Dlatego nie podpisuję się pod akcją wywierania presji na Skrzydlewskiego, że ma puścić młodego Grygolca za grosze, a najlepiej za darmo. Wiem, że w rozmowach kontraktowych w żużlu żadne reguły nie obowiązują, ale będzie zdecydowanie lepiej, jeśli strony siądą do stołu i pogadają. Jak ludzie. Mówienie, że ktoś jest taki, siaki i owaki, niczego nie zmieni, nie pchnie sprawy na właściwe tory, a tylko pogłębi rowy. Wystarczy spojrzeć na Moje Bermudy Stal Gorzów, gdzie team Bartkowiaka usiadł do stołu z działaczami i jest szansa na jakiś kompromis. Będzie on kosztował, ale to przecież normalne. Sprawa Grygolca dziwi mnie tak bardzo, jak wszystko to, co wydarzyło się w temacie Dominika Kubery. Jak Motor Lublin mógł wziąć zawodnika, rzekomo wiedząc, że trzeba zapłacić za niego ekwiwalent, bo w innym razie nie pojedzie w trzech meczach, a potem mówić, że nie dadzą kasy, bo mają Marka Kariona. A to Kubera ma siedzieć w tym czasie w domu? A to w klubie zapomnieli języka i nie potrafią pogadać z szefem KS Unia Leszno Józefem Dworakowskim? Odwróćmy kota ogonem. Czy gdyby Motor miał możliwość skasowania ekwiwalentu za zawodnika, to oddałby go za darmo? Czy gdyby Cellfast Wilki Krosno mogły to zrobić, to przekazałyby chłopaka za symboliczną złotówkę? Oczywiście, że nie. Dlatego dajmy spokój z tym świętym oburzeniem. Jest umowa, to kasa się należy. Pewnie, że 240 tysięcy złotych za Grygolca to przesada, ale trzeba usiąść i rozmawiać. Od tego są negocjacje. Sprzedający zawsze rozpoczyna z górnego pułapu, żeby jak najwięcej dla siebie ugrać. Tak samo należy traktować rzucone przez pana Dworakowskiego hasło do zapłaty 800 tysięcy za Kuberę. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!