Unia Tarnów przegrywa mecz za meczem i jest coraz bliżej spadku do drugiej ligi. Kibice nie są zadowoleni, domagają się zmian, ale tych nie należy się spodziewać. Nawet najbliższe zebranie rady nadzorczej nic w tej kwestii nie zmieni. Rada spotka się z prezesem Łukaszem Sadym i oceni sytuację finansową i sportową. Ta druga jest fatalna, bo drużyna po czterech meczach nie ma żadnej wygranej na koncie. Nieoficjalnie mówi się jednak, że rada nie chce wykonywać nerwowych ruchów. Na pełną ocenę przyjdzie czas po czterech kolejnych spotkaniach, w których Unia spotka się z ROW-em Rybnik na wyjeździe, Arged Malesą Ostrów w Tarnowie i Cellfast Wilkami w Krośnie i Tarnowie. Unia na finansowym plusie W klubie najwyraźniej liczą na to, że w meczach z Ostrowem i Krosnem dojdzie do jakiegoś przełomu. W Rybniku raczej nie należy się go spodziewać. Zwłaszcza że nie ma wielkich szans, by na to spotkanie wrócił Niels Kristian Iversen, a tylko on może dodać drużynie jakości. Jeśli chodzi o sytuację finansową, to wszystko zależy, jakie kryteria przyjmiemy, chcą ją ocenić. Jeśli będziemy chcieli zająć się dodatkowymi umowami (tymi wykraczającymi poza regulamin, których nie obejmuje proces licencyjny), to tu sprawa wygląda fatalnie. Nie spłacono nawet wszystkich długów z poprzednich lat. Choćby tego z 2018 roku w stosunku do Petera Kildemanda. Gdy idzie jednak o regulaminowe wypłaty, to wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na szybko policzyliśmy, że klub może zamknąć wydatki na drużynę w tym sezonie na poziomie miliona złotych. Wpływy od głównego partnera Grupy Azoty i innych sponsorów sięgają 3 milionów. Łatwo policzyć, że Unia na koniec rozgrywek może być na dużym plusie. Nawet jeśli spadnie. To jest właśnie paradoks obecnego regulaminu finansowego, który pozwala klubu mającym długi chwalić się finansową stabilnością. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź