Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Rok temu żużel wiele zyskał, kiedy na końcu ogłoszenia wyników plebiscytu stanął pan obok Roberta Lewandowskiego. Teraz takiego obrazka nie dostaliśmy, a czy pan zamienił słowo ze zwycięzcą? Bartosz Zmarzlik, żużlowy mistrz świata: Tak. To było krótkie, ale fajne spotkanie. Pan Robert zaczepił mnie, kiedy wchodziliśmy, spytał co słychać. Miło, że taki człowiek poznaje, że przybije piątkę. Rok temu mówił pan Lewandowskiemu: widziałem kilka pana meczów. Jak to wygląda teraz? - Tak samo. Jak coś mam oglądać, to tylko sport. Nie całe mecze, ale zerkam. Tak było z finałem Ligi Mistrzów, który wygrał Bayern. I nie przeszło panu przez głowę: szkoda, że nie zostałem piłkarzem? Lewandowski zarabia rocznie więcej niż cała żużlowa PGE Ekstraliga. - Z moim talentem do piłki, to by się nie udało. Szybko by ludzie powiedzieli, że ten Zmarzlik to się rozminął z rzeczywistością. Ja od małego lubiłem motosporty. Silniki, koła dwa albo cztery, to mnie kręciło. Zaczęło się to wszystko jako dobra zabawa, fajny sposób na spędzanie dobrego czasu i tak jest do dzisiaj. Żużel to jest moja pasja i może właśnie dlatego osiągam takie dobre wyniki. Robię to, co lubię, tak jest prościej. Do piłki to nawet warunków fizycznych nie mam. A jak wyniki plebiscytu pan ocenia? Przyznam, że nie liczyłem, że pan wygra, ale myślałem, że nikt poza Lewandowskim i Świątek pleców panu nie pokaże. - A ja się nie zastanawiałem nad tym. Cieszyłem się z nominacji i z tego, że znowu jestem między wybitnymi osobowościami. Zresztą zrobiłem, co leżało w mojej gestii. Wygrałem sportowo, dostałem się, a to, że byłem piąty, jakoś mnie nie boli. Dopiero piąty? - Nie rozpatruję tego w kategoriach, czy dopiero, czy aż. Ważne, że w dziesiątce, że całkiem wysoko. Z tego się cieszę. Tak jak i cieszę się z tego, że dostałem więcej głosów niż przed rokiem, kiedy wygrałem. Za to dziękuję kibicom, to jest dla mnie miłe i ważne. Fajnie, że doceniają moją pracę. Zdaniem wielu zrobił pan, co tylko było można. Do złota dołożył pan dużą aktywność medialną. Już jednak można usłyszeć opinie, że pewnych spraw pan nie przeskoczy. Problemem żużla jest brak stałej obecności w otwartej telewizji. To ma Kamil Stoch, który przeskoczył pana dwa dni po sukcesie w Turnieju Czterech Skoczni. - Na pewno szkoda, że nie jesteśmy w otwartej telewizji, ale to jest coś, na co nie mam wpływu. Mogłem zdobyć tytuł mistrza i zrobiłem to, dając z siebie sto procent. Żeby seryjnie wygrywać plebiscyty, trzeba być popularnym. Żużlowy menedżer Jacek Frątczak mówi, że miarą popularności jest udział w reklamach, że domy mediowe wiedzą, kto da im najlepszą reklamę. Lewandowskiego w tych reklamach widzimy, skoczków narciarskich też, a czy pan miał jakąś propozycję? - Na razie nie, ale każdy dzień to nowe możliwości. Nie wiem, może coś się wkrótce zmieni. Na pewno fajnie by było, ale muszę być cierpliwy, muszę jeszcze trochę poczekać. Skupiam się na sporcie, dbam o stronę medialną, a czas pokaże, czy to się przełoży na jakiś telewizyjny kontrakt. Żeby jednak było jasne, to nie mam jakiegoś ciśnienia na to. Nie zabiegam. Pracuję na wynik, a ta reklama przyjdzie bądź nie. Moim zdaniem nie przyjdzie. Do skoczków przyszło, bo jeden turniej potrafi obejrzeć 11 milionów, Żużel w porywach ogląda 250 tysięcy. To nie ta skala popularności. - Ja byłem w otwartych kanałach kilka razy i robiłem, co mogłem, żeby mój ukochany sport zareklamować, żeby pokazać ludziom, jakie to jest fajne. Cóż więcej mogę powiedzieć. Pan podał fakty, one się zgadzają i pokazują, jak wiele pracy przede mną i całą dyscypliną. Jak mówiłem, przydałby się też jakiś otwarty kanał.