Dariusz Ostafiński, Interia: Każdy mężczyzna musi zbudować dom, posadzić drzewo, spłodzić syna. To pan nie ma już nic do roboty. Bartosz Zmarzlik, dwukrotny mistrz świata na żużlu: No tak, bo dom mam, drzewo posadziłem, a syn w drodze, czyli też będzie. Niby wszystko według planu, ale ja mam jeszcze dużo do zrobienia. Syn będzie miał na imię Bartek junior czy Antoni? - Tego nie powiem, bo jeszcze się zastanawiamy. Wciąż nie podjęliśmy ostatecznej decyzji. Pewnie pańska mama, a przyszła babcia, jest strasznie szczęśliwa? - Wszyscy są. A babcia to wiadomo. Będą dodatkowe zajęcia, ale mama już się na nie cieszy. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Jak w ogóle zareagowali rodzice, kiedy powiedział im pan: będziecie dziadkami. - Szok był, ale taki pozytywny. Byli bardzo szczęśliwi. Od razu powiedzieli, w czym mogą nam pomóc i że w ogóle to fajna sprawa. A motorek dla syna już jest? - Nie ma żadnego motorka. Wózek, łóżeczko, tego mu teraz potrzeba. Pieluchy już nauczył się pan zmieniać. - Tak, już umiem to zrobić. Mam kolegę, który ma maleństwo, więc widziałem, jak to się robi. Nie będzie problemu, to nic skomplikowanego. Trudniej rozłożyć i złożyć silnik żużlowy. - Na pewno, bo to akurat zabiera trochę czasu. Czego nauczył pana tata? - Wszystkiego. Począwszy od tego, że trzeba być honorowym i dobrym człowiekiem, a skończywszy na tym wszystkim, co warto wiedzieć o motocyklach, żeby świadomie uprawiać ten sport. Tata to jest ktoś, na kim mogę zawsze polegać. Wciąż mi pomaga. A jakim pan chce być ojcem? - Najlepszym na świecie. Chcę robić wszystko tak, żeby mój syn też był dobrym człowiekiem. Chcę mu dać takie prawdziwe ojcostwo, żeby po latach mógł powiedzieć, że byłem przy nim, kiedy mnie potrzebował, że mógł na mnie liczyć. Będzie pan miał czas na bycie ojcem? - Już się nauczyłem, że przy dobrej organizacji pracy to wszystko można ogarnąć i nie będzie problemu. Damy sobie z Sandrą radę. Jak w ogóle poznał pan swoją partnerkę? - Z Sandrą znamy się o dziesięciu lat. Mieliśmy po 15 lat, jak się poznaliśmy. To była od zawsze taka dziewczyna, z którą mam dobry kontakt. Jesteśmy razem i to tyle. Stres przed narodzinami syna jest większy niż przed walką o złoto? - Nie, bo nawet nie ma czasu rozmyślać o tym, jak to będzie. W tej chwili rozglądamy się z Sandrą za wózkami, łóżeczkami. Samymi przyjemnymi rzeczami się zajmujemy. Stresu nie ma. Może będzie tuż przed samym porodem, ale na razie wszystko w porządku. Będzie pan uczestniczył w porodzie syna? - Teraz to się chyba nie da, bo koronawirus. Niemniej decyzja nie zapadła, zobaczymy. A pokoik dla dziecka gotowy? - Jeszcze nie całkiem, jeszcze zamawiamy różne rzeczy. Kiedy rozwiązanie? - Za 100 dni. Nie boi się pan, że straci formę? Czasami tak się dzieje, że sportowiec zakłada rodzinę, rodzą się dzieci i nagle znika. Ma do kogo wracać i już nie chce zaglądać śmierci w oczy. - To fajnie, że będę miał do kogo wracać, choć ja zawsze miałem do kogo. Nasza rodzina zawsze trzymała się razem, więc teraz jest Sandra, będzie synek, ale wcześniej to była mama, tata i brat. Dla mnie ta nowa sytuacja, to będzie taki dodatkowy power, tak na to patrzę. A teorie to dziennikarze tworzą. Podoba mi się ta riposta. - Trochę tak jest. Jak komuś nie idzie, to rozbieracie go na małe kawałki i szukacie. Może rodzina mu przeszkadza, może coś innego. Stał się pan bardzo popularny. Odczuwa to pan? - Nie, bo tu, gdzie mieszkam, nie mam zasięgu w telefonie (śmiech). A poważnie, to więcej czuję, jak się gdzieś ruszę. Teraz częściej ludzie zaczepiają, powiedzą coś miłego. Mnie to nie przeszkadza, taka popularność jest w porządku. Ostatnio Zmarzlik był wszędzie i bałem się zajrzeć do lodówki. - Aż tak źle to chyba nie było. Trochę tych występów w programach było, ale nie wszystkie zaproszenia mogłem przyjąć i przerobić, bo musiałem też mieć czas dla siebie i dla rodziny.