- Jedni zawodnicy relaksowali się, pijąc wódkę, inni, w tym ja, palili marihuanę. Wyścigom zawsze towarzyszyła duża presja. Chciałem jakoś odreagować, ale czasami przesadzałem z narkotykami - mówił Michael Lee, mistrz świata, w rozmowie z Przeglądem Sportowym. Lee w 1980 roku miał cały żużlowy świat u stóp. Jednak te same używki, które pomogły mu zawędrować na szczyt, z czasem zaprowadziły go na dno. Szybko skończył karierę, a w latach 90-tych trafił do więzienia za posiadanie. Spędził tam 18 miesięcy. W tym samym wywiadzie dla Przeglądu przyznał, że to była męczarnia. Z problemów nie wyszedł nigdy. 14 lat temu ukarano go za hodowlę marihuany, a 8 lat temu dostał kolejną karę za korzystanie ze środków odurzających. Zabrali mu medal za kokainę Kariera Lee nie okazała się przestrogą. Kolejni zawodnicy próbowali wejść na szczyt, wspomagając się niedozwolonymi środkami. W 1990 roku Shawn Moran został wicemistrzem świata. Po kilku dniach został zdyskwalifikowany za kokainę, odebrano mu medal. Więcej szczęścia miał Gary Havelock. Mistrz świata z 1992 roku potykał się, zanim doszedł do celu. W 1988 wykryto w jego krwi marihuanę. Został zawieszony na rok. Wrócił, stał się zawodnikiem czołówki, ale szczęście nie trwało długo. Havelock przegrał ze słabościami. Krzysztof Cegielski kiedyś pisał w felietonie, że Havelock śmiał się z niego, kiedy jadł sałatki. On wolał iść do pubu na piwo. Tam przegrał nie tyle swoja karierę, co szansę na zdobycie czegoś więcej. Historia Havelocka była pierwszym poważnym sygnałem ostrzegawczym dla żużlowego środowiska. Wtedy zawodnicy zdali sobie sprawę, że używki, które pomagają im odreagować stresy, mogą być też przyczyną kłopotów. Adam Skórnicki w rozmowie z Przeglądem Sportowym zdradził, że w tamtym czasie zaczął obowiązywać niepisany kodeks mówiący, że na 12 godzin przed zawodnicy nie piją alkoholu i nie biorą narkotyków. Kodeks zabraniał picia i narkotyków 12 godzin przed zawodami Ten kodeks wiele razy został jednak złamany Wystarczy wspomnieć przypadki Adama Fajfera, Oskara Bobera czy Darcy’ego Warda. Ten ostatni wpadł przed turniejem Grand Prix w 2014 roku i długo wisiała nad nim groźba 2-letniego zawieszenia. Był sądzony przez Sąd Dyscyplinarny FIM, jak za doping, bo tak był wówczas traktowany alkohol. Miał on powodować, że zawodnicy pozbywali się na torze zahamowani. Inna sprawa, że jazda po alkoholu z prędkością przekraczającą 100 kilometrów na godzinę, w dodatku na motocyklu bez hamulców, to czyste szaleństwo. U Warda stwierdzono stężenie alkoholu większe niż dopuszczalna norma 0,10 grama na litr. Ostatecznie został zawieszony na 10 miesięcy. On sam tłumaczył tamten wybryk problemami rodzinnymi. Faktem jest, że dostał mocno po uszach z powodu radykalizacji przepisów. W 2000 roku Szwed Stefan Danno też zaliczył alkoholową wpadkę (0,51 promila), ale poza zakazem wstępu w zawodach przed którymi był kontrolowany, dostał tylko miesiąc zawieszenia. Dym z busa, od którego kręciło się w głowie Zawodnicy widzieli, co dzieje się z tymi, którzy schodzili na złą drogę, ale dalej podejmowali ryzyko. Nowozelandczyk Mitch Shirra, o czym pisał kiedyś w felietonie Jacek Gajewski, po Golden Gali we Włoszech wracał do Anglii. Kiedy grupa aut z zawodnikami zatrzymała się na stacji benzynowej w Niemczech, a Shirra otworzył busa, to wyleciały stamtąd kłęby dymu. Ci, którzy stali blisko od samego wdychania dostali zawrotu głowy. Jointy palił wspomniany Ward. Został zresztą złapany za to przez policję. To zdarzenie miało miejsce poza torem. Kawę pili wiadrami Żużlowcy sięgali też po nieco mniej kontrowersyjne środki. Simon Wigg wygrał zawody na długim torze, a po ich zakończeniu wykryto u niego zbyt duży poziom kofeiny. Sprawę wygrał, ale stało się jasne, że teraz środkiem pobudzającym stała się kawa. Niektórzy pili ją wiadrami. Robili to nawet tej klasy zawodnicy, co 6-krotny mistrz świata Tony Rickardsson. O Szwedzie krążyły też inne legendy. Mianowicie takie, że dzień przed turniejem Grand Prix pił dwa bardzo mocne drinki, żeby nie mieć problemów ze spaniem i obudzić się wypoczętym na zawody. Od kilku lat najmodniejszym środkiem pobudzającym jest snus, szwedzki tytoń, który zawodnicy wkładają pod wargę. Ci, którzy próbowali, mówią, że daje niezłego kopa. Najważniejsze, że jest dozwolony. Ostatni drink przed 20.00 Oczywiście, to nie jest tak, że w żużlu alkohol leje się strumieniami, a narkotyki można znaleźć w torbach zawodników między rękawiczkami i goglami. Na złą drogę schodzą nieliczni. W ostatnich latach większym problemem niż używki jest zła dieta. Mówi się o przypadkach bulimii wśród żużlowców. Były trener kadry Marek Cieślak mówi, że picie było prawdziwą zmorą w latach 60-tych. Wtedy trzeba było drużyny zabierać przed meczami na zgrupowanie. Tylko taki sposób gwarantował, że zawodnicy będą w dniu meczu trzeźwi. Dziś nikt nikogo nie musi pilnować. Żużlowiec wie, że jak zabaluje, to nie zarobi. Rickardsson, o którym wspominaliśmy, miał zasadę, że ostatniego drinka dzień przed zawodami pije przed 20.00. Jason Crump, gdy walczył o medale, w ogóle nie pił. Dopiero, gdy tracił szansę na złoto, można go było spotkać z butelką piwa w ręce. Nasz Piotr Protasiewicz tak odzwyczaił organizm od alkoholu, że od jednego piwa kręciło mu się w głowie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź