- Ten materiał miał się pojawić dużo wcześniej. Liczyłem, że nie będę musiał mówić całej prawdy, liczyłem, że pan prezes wywiąże się z umowy. Wszyscy mówili mi, że mam sobie dać spokój, że sprawa dawno powinna być w sądzie i temat powinien być zamknięty. Ja dalej wierzyłem, ufałem i czekałem grzecznie od 2018 roku, od kiedy są moje zobowiązania, które do dzisiaj nie są zapłacone - zaczął Kajzer. Były żużlowiec tłumaczy, że nagrał ten film, bo nie chce by ktoś inny znalazł się w takiej sytuacji, jak on, bo "to, jak to wyglądało, to jest dramat". W trakcie ponad 20-minutowego nagrania były żużlowiec opowiada o czasie spędzonym w Poznaniu. Wspomina m.in. początki, tj. sezon 2017, gdy zobowiązania były regulowane na bieżąco do tego stopnia, że Kajzer był popędzany by szybciej wystawiać faktury. Jak wspomina, był z prezesem bardzo zżyty i traktował go jak przyjaciela. Dalsze opowieści nie są już tak pozytywne. Kajzer opowiada, jak pozyskał do klubu Marka Lutowicza i nie usłyszał nawet "dziękuję", a później omawia zobowiązania klubu wobec kolegi. Lutowicz ma niezapłacone lub błędnie rozliczone 3 tysiące złotych. Poza tym, nierozliczony ma też być motocykl, na którym startował żużlowiec. Należał on do Marcela Kajzera, ale został przekazany Lutowiczowi za pośrednictwem firmy Zygmunta Mikołajczyka, co potwierdza pokazana przez Kajzera umowa. Wypożyczenie sprzętu nie zostało uregulowane. Kwota? 20 tysięcy złotych. Po sezonie 2018 zaległości wobec Kajzera były na poziomie 36 tysięcy złotych. I wokół tych pieniędzy kręci się dalsza część, powtarzającej się w kółko historii. Kajzer upomina się o swoje pieniądze, czasem polubownie, czasem szantażem. Podpisywane są kolejne porozumienia, spłacane są mniejsze części zobowiązań, ale cały czas nie w pełni. W końcu Kajzer opowiada też historię, o której, jak sam przyznał, wiedziało tylko kilka najbliższych mu osób. Jego ojciec miał długi, podobnie jak sam Kajzer. Spowodowało to zajęcie przez komornika domu rodzinnego byłego żużlowca. Ok. 40 tysięcy złotych, które wówczas zalegał mu klub wystarczyłyby na pokrycie zobowiązania. Kajzer podzielił się i informacją, i dokumentami z ówczesnym prezesem klubu, Arkadiuszem Ładzińskim. Ten zobowiązał się uregulować należności, ale ostatecznie tak się nie stało. Jak relacjonuje Kajzer, dom rodzinny, w którym mieszkał od 6. roku życia został zlicytowany za śmieszne pieniądze. Zauważa, że choć to nie wina byłego prezesa, że były żużlowiec i jego ojciec mieli długi, to winę za stratę domu ponosi były prezes. W drugim nagraniu Kajzer pokazuje głównie komunikację z byłym już prezesem, która często była utrudniona i była nawiązywana najczęściej po groźbach, np. że sprawa trafi do sądu. Pokazuje też dramatycznego SMSa, którego wysłał w wigilię świąt Bożego Narodzenia 2019 roku. Kajzer napisał w nim: "Życzę Ci takich świąt, jakie ja mam - bez prezentów dla dzieci, samotnych, bez choinki, bez ogrzewania (...)". W dalszej części napisał, że "może w końcu się odważę i będziesz miał człowieka na sumieniu całe życie". Później tłumaczył, że "miał dość mocną depresję". Ostatecznie z dołka wyszedł. Kajzer kończy swoje nagrania konstatacją, że prezesami w klubach żużlowych powinny być osoby dysponujące dużym majątkiem, jak ma to miejsce, np. w Lesznie, żeby w razie problemów, móc załatać dziurę budżetową. Poza tym zaznacza, że miasto chce tego sportu, ale musi się znaleźć ktoś, kto ma pieniądze i chciałby to dalej robić, bo w ocenie Kajzera obecny prezes jest niekompetentną osobą, która wyrządziła mu dużo krzywdy. Słowa Kajzera szybko znalazły zastosowanie w rzeczywistości. Wczoraj została podjęta decyzja, że z dniem 1 listopada władze w klubie sprawować będzie nowy zarząd, który stworzą trzej lokalni biznesmeni. To bardzo dobra informacja dla wszystkich sympatyków żużla w Poznaniu, dająca nadzieję, że klub będzie startował w wyższej klasie rozgrywkowej.