Historia Bartosza Zmarzlika to opowieść nadająca się na hollywoodzki film i jednocześnie dowód na to, że ten chłopak, czy dziś już raczej mężczyzna, był skazany na żużel. Pierwsze kroki na jednośladach stawiał mając zaledwie kilka lat. Od maleńkości miał do czynienia z motocyklami, bo jeździł i jego ojciec, i dziadek. Żużlowego rzemiosła zaczął się uczyć jeżdżąc na minitorze, który wybudowali mu rodzice. Dziś w tym miejscu stoi dom, w którym mieszka. Jego przygoda z profesjonalnym sportem zaczęła się - jak w przypadku wielu wychowanków Stali Gorzów - w pobliskim Wawrowie, gdzie działa klub miniżużlowy. Zmarzlik był z mamą w sklepie i zobaczył tam ulotkę z napisem żużel i motocyklami. Było to zaproszenie na pokazy miniżużlowe, które organizował Bogusław Nowak, legendarny wychowawca żużlowej młodzieży. Rodzice zapisali kilkuletniego Bartka do szkółki i przepadł. Od tamtego momentu w jego życiu główną rolę odgrywał żużel. Zmarzlik założył obcasy, żeby przechytrzyć trenera Bartosz Zmarzlik od samego początku pokazywał, że do żużla ma po prostu talent. Młody gorzowianin szybko zyskiwał coraz większą sławę w całej żużlowej Polsce. Jazda na motocyklach o mniejszej pojemności powoli przestała dla niego być satysfakcjonująca, chciał czegoś więcej. Naturalnym krokiem była przesiadka na "dorosłe" motocykle, czyli te z silnikami o pojemności 500 cc. W przypadku Zmarzlika ten moment przyszedł jednak szybciej, niż w przypadku większości zawodników i w tamtym momencie Bartosz był na to jeszcze za mały. Stanisław Chomski wyznaczył mu więc cel - narysował na ścianie kreskę i powiedział Zmarzlikowi, że jeśli urośnie i będzie do wspomnianej linii dosięgał, dostanie pozwolenie na jazdę na dużym motocyklu. Młodemu żużlowcowi nie w smak było jednak czekać kilka tygodni, czy miesięcy na te kilka centymetrów wzrostu więcej. Postanowił przechytrzyć trenera i przy jednej z okazji pojawił się w klubie w butach na wysokim obcasie, które pożyczył z szafy mamy. Trener oczywiście nie dał się nabrać, jednak ta historia pokazuję skalę miłości Zmarzlika do żużla i do motocykli. Kontuzja brata mogła przerwać karierę Bartosza Zmarzlika Wiadomo nie od dziś, że żużel to bardzo kontuzjogenny sport. Przekonał się o tym sam Bartosz Zmarzlik, gdy w 2012 roku podczas finału Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów w Gnieźnie złamał kość udową. Kilka lat wcześniej karierę Zmarzlika mogła przerwać kontuzja, jednak nie jego, a starszego brata Pawła. W finale Srebrnego Kasku w 2010 roku Paweł Zmarzlik nabawił się strasznych obrażeń po upadku na torze w Bydgoszczy. Leżąc na torze miał silne drgawki, a po dalszej diagnostyce okazało się, że ma poważnie złamaną kość udową i pęknięty kręg w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Po tym, jak starszy syn nabawił się tak poważnych kontuzji, mama braci chciała wyrzucić wszystkie motocykle i zakończyć rodzinną przygodę z żużlem. Nie została ona jednak przerwana dzięki... połamanemu wówczas bratu. Przekonał mamę, żeby nie karała młodszego brata za jego wypadek. Zmarzlik to wychowanek Golloba Osiągnięcie sukcesu to nigdy nie jest prosta sprawa. Żeby tak się stało, trzeba wykonać sporo pracy, ale mieć też równie dużo szczęścia. W przypadku Zmarzlika znakomitym zbiegiem okoliczności był fakt, że początki jego kariery przypadły na czas jazdy Tomasza Golloba w gorzowskiej Stali. Do dziś Władysław Komarnicki, były prezes Stali, szczyci się historią o początku współpracy Golloba i Zmarzlika. Prezes klubu poprosił największą gwiazdę drużyny o to, żeby zaopiekował się pewnym młodym, zdolnym zawodnikiem. Żeby wielki mistrz wziął go pod swoje skrzydła. Tym młodzieniaszkiem był oczywiście Zmarzlik. Gollob spełnił prośbę Komarnickiego. Zmarzlik był jedynym żużlowcem, który miał nieograniczony dostęp do boksu legendy. Mógł dotknąć każdą śrubkę, zapytać o co tylko chciał. Gest Golloba był piękny, ale słowa uznania należą się też Zmarzlikowi, który chłonął wiedzę od mistrza. Wykorzystał daną mu szansę. Uczeń i mistrz zaprzyjaźnili się do tego stopnia, że 7 lat po zakończeniu przygody Golloba z Gorzowem, gdy Zmarzlik jechał po pierwszy tytuł mistrzowski, panowie rozmawiali ze sobą przed każdym turniejem. Zresztą ich przyjaźń trwa do dziś. Zmarzlik zdobył już praktycznie wszystko Przez kilkanaście lat swojej kariery Zmarzlik zdobył już praktycznie wszystko, co mógł. W mistrzostwach świata juniorów ma na koncie jedno złoto indywidualne i cztery złota drużynowe. Do tego zwycięstwa, już wśród seniorów, w Drużynowym Pucharze Świata, czy srebrne medale Speedway Of Nations. Na szczeblu europejskim zdobył wszystko poza Indywidualnym Mistrzostwem Europy seniorów. W drużynie złoto zdobył w tym roku, a wśród juniorów złota ma indywidualne i drużynowe. Wygrywał też w prestiżowych rozgrywkach w Polsce. Ma dwa złota DMP, trzy srebra i trzy brązowe medale. Indywidualnego mistrzostwa długo nie mógł zdobyć, ale w końcu i po ten laur sięgnął - wygrał i przed rokiem, i w tym roku. MPPK, MMPPK, MIMP, MDMP, Złoty Kask, IMME, Kryterium Asów - w tych wszystkich imprezach zdobywał trofea. Zmarzlik pobił rekord i jedzie po kolejne Dziś Zmarzlik dorzucił do swojej kolekcji trzeci złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata. Ma na koncie więcej złotych medali, niż wszyscy pozostali Polacy razem wzięci. Przed nim złota zdobywali tylko Jerzy Szczakiel i Tomasz Gollob - obaj po jednym razie. Zmarzlik na najwyższym stopniu podium stanie w Toruniu po raz trzeci. Jakby tego było mało, Polak pobił też inny rekord. Wychowanek gorzowskiej Stali, mając na karku 27 lat, jest najmłodszym zawodnikiem w historii, który sięga po trzecie złoto. Wcześniejszym rekordzistą był Brytyjczyk, Tai Woffinden. Trzeci złoty medal IMŚ trafił do jego kolekcji, gdy miał 28 lat. Zdobyty dziś trzeci złoty medal IMŚ, a szósty w ogóle, daje Zmarzlikowi ósme miejsce w klasyfikacji medalowej wszechczasów, ex aequo z Taiem Woffindenem. Na pierwszym miejscu niezmiennie znajduje się Tony Rickardsson z sześcioma (sic!) złotami na koncie i jedenastoma medalami w ogóle. Choć Zmarzlikowi brakuje do legendarnego Szweda jeszcze sporo, to wydaje się, że pobicie i jego osiągnięć, jest tylko kwestią czasu. Zobacz także: Polacy się ośmieszyli? Nieznany Norweg utarł im nosa! Człowiek znikąd bohaterem. Może dać im awans Kuszą zwycięzcę Grand Prix. To byłby prawdziwy hit!