Maksym Drabik odmówił jazdy menedżerowi Rzecz miała miejsce podczas półfinałowego starcia Motoru w Toruniu. Lublinianie byli wówczas w trudnej sytuacji kadrowej, kiedy kontuzji na próbie toru nabawił się ich lider Mikkel Michelsen. Na domiar złego gospodarze dobrze rozpoczęli spotkanie i dość nieoczekiwanie pewnie prowadzili. Katastrofa wisiała w powietrzu, bo przecież nikt nie wyobrażał sobie, że jak się później okazało przyszły Drużynowy Mistrz Polski mógłby nie awansować do wielkiego finału. Kierownictwo Motoru robiło więc wszystko, aby zmniejszać straty. Menedżer Jacek Ziółkowski w trakcie meczu podszedł do boksu Maksyma Drabika, aby poprosić o starty w ramach rezerwy. - Mam jechać bieg po biegu, prawda? - zapytał żużlowiec. - Nie teraz. Chodzi o bieg dziewiąty i dziesiąty - odpowiedział Ziółkowski. Riposta Drabika była zaskakująca. - Przykro mi, ale w żadnym elemencie, w żadnym okresie tego meczu to jest nieakceptowalne - rzucił Maksym. O ile specyficzny język zawodnika nie był pewnie dla menedżera zdziwieniem, o tyle odmowa startu bieg po biegu w tak ważnym meczu na pewno mogła Jacka Ziółkowskiego mocno zaskoczyć. Tym bardziej, że drużyna była w wyjątkowo trudnym położeniu. Czy Włókniarz znajdzie receptę na charakter Drabika? W tej sytuacji trudno się dziwić działaczom Motoru, że nawet niespecjalnie byli zainteresowani przedłużeniem kontraktu z tym zawodnikiem. Drabik długo nie musiał szukać nowego miejsca pracy, bo ochoczo przyjął go Włókniarz Częstochowa. W klubie mocno liczą na owoce tego transferu, bo mówimy o żużlowcu pochodzącym z tego miasta. Poza wszystkim trudno podważać potencjał sportowy Drabika, który ciągle należy do ścisłej polskiej czołówki. Problem jest jednak w charakterze zawodnika. Raz po raz rodzą się pytania, czy w Częstochowie będą potrafili nad nim zapanować. Tym bardziej, że w parku maszyn aż roić się będzie o żużlowców z dużym ego. Chodzi przede wszystkim o Mikkela Michelsena i Leona Madsena. Trener Lech Kędziora łatwego życia miał nie będzie.