Grigorij Łaguta na polskich torach pojawił się w 2006 roku i już jako 22-latek zapowiadał sportowemu światu, że nie wybrał zawodu żużlowca, by odgrywać w świecie speedwaya drugoplanową rolę. Sympatycy łotewskiego Lokomotivu Daugavpils kochali Rosjanina jak swojego. Klub piął się w górę, a tenn zarówno w drugiej, jak i pierwszej lidze był jego absolutnym liderem. Wreszcie zespół z zaplecza zaczął stawać się dla niego zbyt ciasny. Postanowił przenieść się do najwyższej klasy rozgrywkowej i podpisał kontrakt z Eltrox Włókniarzem Częstochowa. Łaguta trafił na złotą erę toru przy ulicy Olsztyńskiej. Tak wielu emocji nie dostarczał w tamtych latach żaden inny obiekt. Rosjaninowi bardzo to pasowało. Akrobatyczna sylwetka, zawziętość i wpychanie głowy w miejsca, w które jego rywale baliby się wetknąć mały palec u nogi - już wówczas były to jego znaki rozpoznawcze. Pod Jasną Górą zyskał status niemal świętego. Grigorij Łaguta szybko przestał skakać Miłość częstochowian rosła odwrotnie proporcjonalnie do jego popularności w innych ośrodkach. Coraz częściej zarzucano mu torową bandyterkę, a także nieszczerość i egoizm. Po finale towarzyskich zawodów o Puchar Fair Play skandował w parku maszyn przyśpiewkę "Kto nie skacze ten z Torunia". Do województwa kujawsko-pomorskiego odszedł zaledwie dwa lat później. Na Motoarenie zagrzał miejsce przez zaledwie jeden sezon. Szybko dał skusić się wracającemu do najwyższej klasy rozgrywkowej ROW-owi Rybnik. Powrócił do swych ulubionych promocji - słyszał największe brawa od sympatyków swojego zespołu, ale i najbardziej wulgarne obelgi od kibiców innych zespołów. Przy Gliwickiej spędził zaledwie dwa lata, ale lokalna kapela rockowa zdążyła w tym czasie napisać na jego cześć piosenkę "Spasiba Grisza". Krzysztof Mrozek poznał się na nim jako pierwszy Kontrowersje wokół jego osoby sięgnęły niemalże zenitu, gdy w oddanej przez niego próbce moczu wykryto meldonium, silny środek dopingujący. Żużlowiec wykręcał się od odpowiedzialności jak tylko mógł, prezes Krzysztof Mrozek dokonywał na salach sądowych najróżniejszych manewrów, ale WADA była bezlistosna. Odebrano mu wszystkie punkty zdobyte po feralnym teście I zdyskwalifikowano na 2 lata. ROW nie był w stanie pozbierać się po tej stracie i z hukiem zleciał do niższej klasy rozgrywkowej. Rybniczanie pocieszali się oczekiwaniem na powrót Łaguty do ścigania. Byli pewni, że zaraz po zakończeniu karencji powróci do składu Rekinów. Wiązała go wszak dżentelmenśka umowa z Mrozkiem. Jak wielkie musiało być zdziwienie Ślązaków, gdy zobaczyli oni zdjęcie swojego ulubieńca ściskającego dłoń Jakuba Kępy, prezesa wkraczającego wówczas do PGE Ekstraligi Motoru Lublin. Żalu nie krył również Krzysztof Mrozek, który podczas zwołanej naprędce konferencji prasowej określił zawodnika "perfidną ruską świnią", czym nieomal wywołał dyplomatyczny skandal. W Lublinie zakochano się w nim bez pamięci i z wzajemnością. Rosjanin został kapitanem zespołu, zamieszkał pod miastem i regularnie zdobywał spore punkty. Najpierw pomógł drużynie utrzymać się w PGE Ekstralidze, a później piąć się coraz wyżej. Gdyby nie on podopiecznym Jacka Ziółkowskiego byłoby niesamowicie trudno sięgnąć w zeszłym sezonie po srebrny medal DMP. W tym roku, po transferze Maksyma Drabika, kibice z Alei Zygmuntowskich coraz głośniej zaczynali przebąkiwać o aspiracjach do mistrzostwa. Ich relacje z najlepszym zawodnikiem zespołu zostały jednak zniszczone tuż po wybuchu wojny w Ukrainie. Większość rosyjskich zawodników starała się przynajmniej zachowywać pozory, ale starszy z braci Łagutów ostentacyjnie odmawiał komentarza w kwestiach dotyczących agresji jego narodu. Po jego wywiadzie dla Sportowych Faktów jego fani odwrócili się od niego tak, jak nigdy wcześniej. W Internecie wprost domagali się od Jakuba Kępy wyrzucenia go z drużyny. Podczas wojny zrzucił maskę Nawet po zawieszeniu przez PZM wszystkich rosyjskich zawodników, Grigorij Łaguta nie postanowił zmienić swej "medialnej strategii". W ostatniej rozmowie z Tygodnikiem Żużlowym wprost chwalił rosyjską telewizję propagandową i kontrował pytania o Ukrainę historią niewinnych Rosjan zabijanych podobno przez Ukraińców w Donbasie. Nie pochylał się wcale nad dość trudnym pytaniem, co ci Rosjanie robili na terenach zajmowanych przez Ukraińców. Praktycznie całe środowisko przyjęło tę wypowiedź z obrzydzeniem. Wielu ekspertów wprost mówi o tym, że Grigorij Łaguta powinien dostać dożywotni wilczy bilet na starty nad Wisłą. Niektórzy sądzą nawet, iż Rosjanin działalnością w mediach nagrabił sobie tak bardzo, że i tak nie dostanie już z żadnego kraju żadnej oferty. To chyba niestety mrzonka. Kiedy wreszcie opadnie pył wojennej zawieruchy, a Rosjanie zostaną odwieszeni moment takiego solidarnego gestu może potrwać nawet i kilka miesięcy. Trudno jednak spodziewać się, że co po niektórzy prezesi nie wygrzebią telefonu do dzisiejszego solenizanta już po pierwszym momencie kryzysu. Łaguta oblał być może podstawowy egzamin z człowieczeństwa, ale wciąż pozostaje wybitnym zawodnikiem.