Kamil Hynek, Interia: W Radiu Eska macie niezłą kapelę żużlową, ale z ręką na sercu, kto się lepiej zna na czarnym sporcie, ty czy "Jankes"? Filip "Rudy Rudanacja" Antonowicz, dziennikarz Radia Eska, fan żużla: Moglibyśmy wystawić zespół w parach, ale bylibyśmy raczej niebezpieczeństwem dla otoczenia. W tym przypadku nie będę uprawiał fałszywej skromności, w konkursie na żużlową wiedzę "Jankes" by poległ. Oglądam w telewizji wszystko, od ligi duńskiej po skróty DMPJ na youtube. To ciężki z ciebie przypadek - Jestem silnie uzależniony. Dziwię się, że jeszcze żaden zakład psychiatryczny się po mnie nie upomniał. "Jankes" jest "lokalersem", oddał serce Stali Gorzów. Połączyła go mocna więź z Bartkiem Zmarzlikiem. To nas różni, że mimo, iż pochodzę z Torunia choruję na żużel ogólnie, doceniam jego piękno jako całości. "Jankes" jest za to rozsądniejszy, bardziej stabilny emocjonalnie. Tragedia idola mocno go przybiła Ale ty masz w domu ołtarz Pera Jonssona! - Błąd, to ja jestem ołtarzem Pera Jonssona. Pochodzę z Torunia, to był mój największy idol. Gdy byłem dzieckiem wychodziłem na tor, stawałem pod taśmą, ustawiałem się najdalej od krawężnika i udawałem, że kręcę manetką jak Per. Szweda upodobałem sobie nie tylko za umiejętności, ale i cudowny, niepodrabialny kewlar, w radosnej, pełnej kolorów konwencji. Prędzej czy później, albo sobie taką replikę wydziergam, albo kupię. Świnka skarbonka jest już prawie gotowa do rozbicia. Per uległ kontuzji kręgosłupa w 1994 roku w Derbach Pomorza, po której musiał zakończyć karierę. Miałeś wtedy dziewięć lat. - Mocno to przeżyłem. Całą złość przelałem na Waldemara Cieślewicza i jego winiłem za tę tragedię. Ten wypadek odebrałem jak życiową nauczkę, że nie wszystko trwa wiecznie. Ja ubóstwiam Pera za całokształt, martwi mnie tylko, że na każdym zdjęciu jest taki smutny. Wiadomo, że przykucie do wózka inwalidzkiego, to żaden powód do radości, ale są sportowcy, którzy doskonale radzą sobie z różnymi nieszczęściami, a on chyba średnio się pogodził ze swoim kalectwem. Statusu legendy nic mu jednak nie zabierze. Ulica, na której znajduje się Motoarena, nosi nazwisko "długiego" Pera. Adekwatniejszego patrona nie dało się wybrać. Ktoś proponuje ci zawody żużlowe, albo koncert ulubionego artysty. Jest dylemat? - Jakby to dosadnie określić, żeby te liczby zadziałały na wyobraźnię. Żużel wygrywa biliard do zera. Żaden event nie ma podjazdu do żużla. U mnie w domu priorytety są jasno wytyczone i moja kobieta już się z tym pogodziła. Rodzinę kocham na zabój, a żużel traktuje jak jej członka. Żużel na weselu: Chowam telefon za kieliszkiem Miałeś kiedyś tak, że prowadziłeś audycję i trzymałeś telefon na kolanach zerkając na mecz? - Ciężko mi przypomnieć sobie momenty, w których nie śledziłem żużla. Pod tym względem jestem mega niegrzeczny, ale nie wstydzę się tego. Na weselach chowam telefon za kieliszkiem i staram się ukradkiem rzucić okiem, co tam słychać np. w Lesznie, czy Wrocławiu. Gdy na weekend mam zaplanowany całodniowy event, pakuję plecak jak na wycieczkę w góry. Oprócz telefonu biorę komputer i tablet, czyli tzw. podręczny zestaw żużlowego wariata. W każdym nośniku bateria naładowana na full. Logistyka jak w poważnym teamie. - Jak jedno padnie, wjeżdża rezerwa zwykła. Musi być alternatywa. W krytycznym momencie, gdy nie ma wideo, to podniecony jak cholera, czytam wyniki na żywo. Układasz harmonogram pracy pod rozgrywki żużlowe? - Roboty jest od groma, sam wiesz, ile nam zeszło, żeby dograć jakiś dogodny termin dla nas obu. Na rozmowę umawialiśmy się z tydzień zanim trafiłeś na korzystne okno pogodowe. Pracę mam taką, że mogę na chwilę się oderwać i zaglądnąć w komórkę. Wstyd się przyznać, ale spotkania z ziomkami też cierpią przez żużel. Często odmawiam podając jakiś błahy powód. Powoli kończą mi się wykręty. Był już m.in. notoryczne bóle brzucha, głowy. Nie chcę być w twojej skórze, jak oni to przeczytają. Wiem, to straszne, właśnie się wygadałem. Ale może będzie mi lżej na wątrobie jak to siebie w końcu wyrzucę. Ja już łapię się na tym, że rządzę u kogoś na chacie. Przychodzę do znajomych i odpalam im na telewizorze żużel, a potem terroryzuje kilka godzin, że mają go ze mną oglądać. Tłumaczę im zasady, zagaduję. Sztuczka tania, ale jeszcze działa. Oni rozdziawiają buzie, słuchają mnie z przejęciem, a ja jestem w swoim żywiole i gra gitara. Przeważnie, to ty odpytujesz gwiazdy, ale z kolei ciężko znaleźć wywiad z tobą. W jednym z nielicznych na jaki się natknąłem stwierdziłeś, że ludzie próbują cię namówić na wywiad, ponieważ wyglądasz jak ciapa. - Z paszczy jestem postacią komiksową. Co z tego, że są operacje plastyczne, wizyty w klinikach upiększających, skoro lekarz wziąłby nóż i rozłożyłby tylko ręce. Uznaję się za bezpiecznego interlokutora. Ludzie mnie zaczepiają, bo ze mną pogadasz nawet o papierze toaletowym. My chyba jako naród generalnie średnio przepadamy za wchodzeniem w dyskusję, jeśli widzisz, że w tej szermierce słownej możesz polec. Wejście w klincz powoduje u nas dyskomfort. Mnie wziąłeś pod włos hasłem żużel. Mógłbym o nim nawijać godzinami. Świecą mi się wtedy oczy i dostaję na ciele gęsiej skórki. W życiu zawodowym zajmujesz się muzyką. Zdarzyło ci się posłuchać utworów Gleba Czugunowa? - Nie jestem fanem, ale wiesz co, poziom jego kawałków chyba nadal jest wyższy niż poziom sportowy, który prezentuje. Ostatnio pięknie się przedstawił przed milionami słuchaczy i tu postawię kropkę. Ale znasz prywatnie kilku żużlowców. Mają dobry gust muzyczny? - Oj to bardzo subiektywna opinia. O gustach ponoć się nie dyskutuje. Zawodnicy słuchają muzy, która ich fajnie nastraja i nakręca. W telewizyjnych migawkach coraz częściej widać chłopaków z słuchawkami. Może faktycznie rozjeżdżamy się z Krzychem Kasprzakiem, bo "słodka jesteś" i "słodko pachniesz" nie jest z mojej bajki, ale już "anyway" lubię tak samo jak nasz didżej "Kej Kej". Gdy pracowałeś w Esce TV przemyciłeś do swoich programów trochę żużla. - Nakręciliśmy trzy programy. W Volkswagenie Garbusie "gniotłem" się z Maćkiem Janowskim. Po sezonie testowaliśmy też w szczerym polu motocykle. Z Tobiaszem Musielakiem nagraliśmy mały program instruktażowy. Na torze w Łodzi wsiadłem na motocykl, ale nie łamałem się w łukach, "przepyrkałem" dwa okrążenia. Po odejściu z telewizji pozwolili ci chociaż zatrzymać samochód? - Chciałem go odkupić, ale spotkałem się z odmową. Teraz Ola Kot przepytuje celebrytów i świetnie jej to wychodzi. Mam do "Garbusów" okrutną słabość i jeśli ta pomarańczowa "landryneczka" skończy swoją służbę, zapoluję na nią jeszcze raz. Oby tylko było mnie stać. To drogie bestie. Pociesza juniorów na Instagramie Najlepsi kumple ze środowiska żużlowego? - Tobiasz Musielaka traktuję jak brata. Zresztą w niewiele w moim życiu dzieje się bez udziału familii państwa Musielaków. Poznałem kilku dziennikarzy, ale nie są to na tyle super powiązania, żebyśmy wychodzili razem na piwo. Niedawno, chciałem wyrwać na kawkę Patryka Dudka, bo wpadł do Warszawy na koncert Beyonce, ale się nie zgraliśmy. Wpisałeś kogoś na czarną listę? - Sześć godzin mógłbym wymieniać sznur zawodników, których darzę sympatią, ale chyba jak każdy mam też swój prywatny ranking czarnych owiec. Nie toleruję chamstwa na torze, zawodników, którzy nie szanują kości, dojeżdżają do bandy, albo perfidnie wsadzają w płot. Zestaw jest skromny. Znajduje się na nim dwóch, w porywach trzech takich delikwentów. A masz do któregoś zawodnika naturalną słabość? - Trzymam kciuki za młodych. W mediach funkcjonuję nie od wczoraj, ale czasami łapię "kabla", żeby coś mądrego napisać, zwłaszcza, gdy próbuję naprędce sklecić parę zdań do młodzieżowców. Prosty przykład. Kilka tygodni temu "dzwona" zaliczył Szymon Bańdur z Krosna. Ze trzy razy kasowałem "priva", który składał się z trzech mało wyszukanych słów. Coś w deseń: stary, czy jesteś cały? Zimne poty, drżenie rąk, te klimaty, no masakra. Mały stalking. - Piszę do nich, gdy im nie idzie, wpadają w dołek, albo złapią kontuzje. Jestem wrażliwy na ludzką krzywdę i przeżywam porażki razem z nimi. Obecnie waham się, czy nie naskrobać czegoś do Mateusza Świdnickiego. Przejście z grona juniorów do seniorów, to przeważnie ciężki kawałek chleba, ale on rozpadł się w tym roku mentalnie na kawałki. Może ten "hype" wyniesiony z Częstochowy go przerósł, albo brak Sławka Drabika przy boku go dobił? W każdym razie biedaczyna sobie nie radzi. On i Unia Leszno, to chyba najwięksi przegrani sezonu. Czemu rzucałeś jogurtami w Damiana Balińskiego? - To są podłe pomówienia! Sławetny mecz w Toruniu z Unią Leszno. Damian na bank go pamięta. Jakiś rekin biznesu wymyślił promocję jogurtów na stadionie. Do znalezienia jest filmik, na którym Damian szamota się kibicami. Na szczęście mam czyste sumienie i nie jestem samobójcą, żeby celować w faceta, który trenuje sporty walki, MMA. Kiedyś przelotem podaliśmy sobie dłonie na przywitanie. Nogi miałem jak z waty. Urodziłeś się w połowie lat 80, tęsknisz trochę za romantycznym speedwayem, starym stadionem na Broniewskiego? - Uważam, że ten duch w wielu miejscach wciąż się unosi. Znajdziemy w Polsce jeszcze parę obiektów starej daty, które pachną PRL-em i między ławkami rosną pokrzywy. Kto ma ochotę zajrzeć na żużlowy skansen, pociąć konfetti z gazet i podrzeć japę znajdzie coś dla siebie. Mamy jednak 2023 rok, czasy się zmieniły, zamiast zbiorowego sikania po krzakach, stawiane są czyściutkie, przenośne kibelki. Nie trzeba już biec na dwie godziny przed meczem zajmować dwudziestu miejsc rozkładając koc na betonie, ponieważ każde siedzisko jest numerowane. To też ma swoje plusy. Niedawno udałem się do Leszna. Pożyczyłem pieniądze i kupiłem bilet na trybunę. Nie jest to piękny i wymuskany obiekt, ale wszystko widać jak na dłoni. Chyba nie jestem też przesadnie wymagający. O, w Gdańsku jest wspaniały zabytek. Dawid Podsiadło śpiewa, że nie ma fal, raczej nie inspirował się drugim łukiem na torze Wybrzeża. Jest jakiś tor w Polsce, którego nie zaliczyłeś? - Na obiekcie w Krakowie byłem fizycznie, ale nie trafiłem na zawody. Szaleję za podróżowaniem, uwielbiam zwiedzać areny żużlowe. Mam na sumieniu serdecznego przyjaciela Jacka. Omamiłem go żużlowo. To moja pierwsza, ale jestem przekonany, że nie ostatnia ofiara. Facet przepadł bez reszty. Planował wziąć urlop, żeby uczestniczyć w całym Speedway Campie. No świr. Zaliczył już siedemnaście obiektów w tym sezonie. Jest moim ambasadorem i dumnie reprezentuje nasz tandem w kraju. Sprzedam ci taką ciekawostkę, że nigdy nie siedzę w sektorze gości. Zawsze wtapiam się gospodarzy i kibicuje razem z nimi. Uważam, że to mój obywatelski obowiązek i ukłon w ich stronę. Idziesz między wrony, kraczesz jak one. Przychodziłeś dwie godziny przed zawodami, zajadałeś się słonecznikiem i zapijałeś oranżadę w woreczku? - Takie ratytasy, to nie ma moją kieszeń. Dysponowałem budżetem, który pozwalał mi co najwyżej na przełykanie śliny. Żużel jest sportem rodzinnym, schemat zazwyczaj jest identyczny. Nestor rodu, zaciąga kogoś młodszego i ta miłość przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Zawsze podobała mi się instytucja wyjść grupowych. Na meczach u siebie tworzyło się paczki, które na przemiennie, według ustalonego grafika szły wcześniej na koronę stadionu rozłożyć gazety, żeby nie pobrudzić sobie czterech liter. Jaka to była cudowna współpraca. I te zażarte dyskusje na łuku. Tam każdym był trenerem. - Tam jesteś wszystkim. Trenerem, menedżerem, ekspertem, zawodnikiem. Ja też "januszuje"! Zawsze mam dużo do powiedzenia. W żużlu nie znajdziemy osób średnio zajaranych. Są ludzie, którzy mają "szlakę" w głębokim poważaniu, albo są wkręceni na maxa. Zdążyłeś pójść na nie istniejącą już Gwardię? - Nie załapałem się niestety, nawet na ten chwilowy twór z braćmi Pawlickimi. Często pokazuję jednak znajomym na zdjęciach zarastający chaszczami tor przy ulicy Rakowickiej. To zrobi jak wygra w totolotka Chciałbyś kiedyś skomentować mecz żużlowy? Paru radiowców jest w branży. - Kiedyś coś poplułem w sitko, ale to była maleńka telewizja. Dawno i nieprawda. Staram się kierować zasadą i na razie udaje się do niej stosować, że tak długo jak będę mógł, nie będę mieszał hobby z pracą, aby nie zabić w sobie tego entuzjazmu i pasji. Zdarza mi się, ale rzadko poprowadzić event żużlowy. A z tym komentowaniem to trochę, jak z wirażową trenerką. Najlepiej dyryguje się sprzed kanapy. W maju prowadziłem np. Fan Zone przy Grand Prix na Stadionie Narodowym. Organizatorom wysłałem swoją listę życzeń i widniał na niej jeden punkt podkreślony czerwonym markerem. Kończę pracę, żeby zdążyć na prezentację upajać się żużlowym świętem, chłonąć widowisko. Finanse były kwestią drugorzędną. Jeszcze mam za co kupić kostkę masła więc nie zbiednieję. Ale propozycję spikerki na stadionie otrzymałeś? - Dość sporo i to z różnych miast. Problem jest jeden. Stoisz wtedy na środku murawy i poza stojakiem z chorągiewkami kierownika startu kompletnie nic nie widzisz. Ten argument powoduje, że nie jestem zainteresowany. A ja chcę mieć przyjemność z obcowania z żużlem. Dlatego program, długopis w łapę, "gięta" w przerwie między seriami i czuję się jakbym wylądował w raju. Podjąłbyś się nagrania hymnu dla klubu żużlowego, bądź utworu muzycznego w konwencji żużlowej? - Nie ma opcji. Ale jeżeli wygram w "totka" zaśpiewam "Czarny sport" Janusza Panasewicza, który jest totalnym paździerzem. Co to w ogóle za tekst? Skręcasz w prawo, jedziesz w lewo. Nie słyszałem gorszej piosenki o żużlu. Szczerze, przewertowałem opinie i one mi wystarczyły, żeby nie obejrzeć filmu "Żuźel". - Gniot do potęgi. Uratowałeś dwie godziny swojego cennego czasu. Co do hymnów, te stare muszą żyć własnym życiem, one są tak cudowne w swojej beznadziejności. Na pamięć znam cztery hymny, nie zdradzę, które, ale mają potwornie żenującą warstwę tekstową i muzyczną. Żużel się prze do przodu, tunerzy kombinują z nowinkami, jesteśmy świadkami wyścigu zbrojeń, a hymny dalej są tak samo przaśnie urocze. "Apator Toruń siła motoru". Przecież to arcydzieło. Większość z nich jest pod nóżkę. - Kiedy nie wiesz, jak sformułować zdanie o beznadziejnym kawałku, zawsze mu możesz mu znaleźć kwiecisty zamiennik, że potuptasz do niego nóżką, albo pokiwasz głową. Na profilu w Wikipedii figuruje o tobie taka notka: dziennikarz, raper, aktor, tekściarz, didżej. Utarło się takie stwierdzenie, zwłaszcza wśród sprawozdawców sportowych, że jak jesteś od wszystkiego, to jesteś do niczego. - Brakuje mi tylko kursu tańca. A tak serio, to jakiś farmazon. Nigdy nie byłem raperem, nigdy nie byłem tekściarzem. Do trzech czwartych z tych umiejętności się nie przyznaję. Nie wiem kto za tym stoi, ale ja sobie takiej laurki na "wysmarowałem". Okej, jestem trochę jak zupa pomidorowa, ale wcale mnie to nie boli. W Toruniu nie ma miejsca dla dwóch "ojców" dyrektorów Po odejściu z ESKA TV zasiadłeś na stołku dyrektora programowego kanału Mix Tape. Czy w Toruniu jest miejsce dla dwóch "ojców" dyrektorów? - Dawno temu wyemigrowałem do Warszawy i w Toruniu jestem gościem. Jeszcze w połowie mojego uczęszczania do liceum, doszliśmy do wniosku, że nie będziemy wchodzić sobie w paradę. Gdyby zebrać do kupy wszystkie lata w stolicy, rezyduje w niej nawet dłużej niż w macierzy. Do Torunia najczęściej wpadam na żużel i po pierniki. A do Warszawy przeniosłem się właśnie dlatego, żeby nie robić konkurencji. Tym bardziej, że ten wciąż tam stacjonujący jest dużo "grubszym" zawodnikiem niż ja. Przekładając naszą rangę na żużel, on aspiruje do mistrzostwa świata, ma solidne wsparcie spółek państwowych, a ja na "szrocie" ze szkółki obijam się w Nice Cupie. W każdym szanującym się wywiadzie jest pytanie od widza. Użytkownik Tobiasz Musielak pyta: kogo lubisz bardziej, jego czy Anitę Włodarczyk i dlaczego Anitę? - Nie no, co to za zestawienie!? Naszej mistrzyni się nie lubi, Anita jest monumentem polskiego sportu, a Tobiasz "bracholem". Nie da się ich porównać. Chciałbym, żeby Tobiasz miał tyle zapału, co Anita. Ona jest wzorem, tytanem pracy. Ciągle mu tłumaczę, czerp z Anity całymi garściami będziesz wielki. Włodarczyk pochodzi z Rawicza i też jest zapaloną fanką żużla. W jej żyłach płynie speedrowera krew. - Kto z nas nie katował rowerów? A speedrower to niezła zajawka. Anita zdradziła mi, że obserwuje ścieżki obierane przez żużlowców i przewiduje, w które zaraz wskoczą ze względu na doświadczenie wyniesione ze speedrowera. Że to da się przełożyć. Naprawdę zatkało mnie. Zaaranżujmy wydarzenie. Anita wsiądzie na motocykl żużlowy, a Tobiasz rzuci młotem. - Podbijam stawkę. Niech Anita rzuci motocyklem, albo młotem na motocyklu! Obstawiam, że do dawnej linii trzydziestu metrów żelastwo na luzie doleci. Dawniej funkcjonował taki, żart, co Mateusz Borek wziąłby na bezludną wyspę. Suchar brzmiał, że żel do włosów, Romka Kołtonia i żel do włosów dla Kołtonia. A ty co byś zabrał? - Z Anitą i Tobiaszem nie miałbym, co tam robić, więc odpadają. Capnąłbym telewizor. Katowałbym się całymi dniami transmisjami z żużla, a potem włączałbym jeszcze powtórki, dla utrwalenia. Wszedłem już na ten etap, że wpadam do domu, rzucam w kąt "bety", odpalam youtube’a i serwuje stare mecze. No jestem żużlowym zboczeńcem, mój przypadek jest nie do odratowania. Ten cytat szefa sędziów zawiesi w garażu Z dobrego źródła słyszałem, że jesteś fanem wywodów Leszka Demskiego? - Uwielbiam. Popcorn, paluszki, schłodzony napój i mogę słuchać bez końca. Pan Leszek powinien nagrać jakiś audiobook, na którym będzie czytał regulamin. A tak poważnie ten fragment magazynu PGE Ekstraligi z udziałem szefa sędziów biorę z przymrużeniem oka, bardziej jako element humorystyczny niż edukacyjny. Wciąż mnie mierzi, że nie mamy w polskich ligach przejrzystych zasad. Jego obecność w programie nic nie zmienia. Każde dziecko z podstawówki wie, że sędzia nie popełnił błędu, choć mógł podjąć inną decyzję. Obiecuję, że to zdanie ze zdjęciem pana Demskiego wsadzę kiedyś w antyramę i powieszę na ścianie w garażu. Mam nadzieję, że potem tę fotkę opublikujesz w mediach społecznościowych. - Wyszukaj mi zdanie, które pada częściej w naszym żużlu. Z polskimi arbitrami jest ten kłopot, że jak znajdzie się "aptekarz", to nam się to nie podoba, ale gdy w Anglii kobieta losowała werdykty z kuli, to przechodzimy nad tym do porządku dziennego. W Polsce rozbijamy decyzje na czynniki pierwsze, a "czołgistów" w żużlu mamy chyba więcej niż polska armia. Dajmy wolność sędziom, niech oglądają powtórki, wyjdą do ludzi i przyznają się do błędu, gdy coś schrzanią. My będziemy zdrowsi, oni zrzucą z siebie balast. Jesteś szefem Speedway Ekstraligi. Od ciebie zależy los obecnych przepisów. Junior zagraniczny, KSM, U24. Co wyrzucamy, co kontynuujemy, co wprowadzamy? - Nad wszystkim jestem w stanie podebatować, pospierać się i konstruktywnie pokłócić, ale KSM, to największa patologia w naszych rozgrywkach. Sztuczna regulacja, która psuje żużel bardziej niż swego czasu nieprzelotowe tłumiki. Oblewają mnie siódme poty i dostaje białej gorączki na samą myśl, że on może wrócić. Sześć zespołów play-offach, z całym szacunkiem, ale to niewypał. Człowiek, który wpadł na zlikwidowanie baraży też powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności.