Apator Toruń od dawna uchodzi za drużynę, która wszystkie mecze rozgrywa na wyjeździe. Zawodnicy drużyny mieli spore problemy z dopasowywaniem się do nawierzchni na Motoarenie, często nawet większe niż reprezentanci gości. Problemy osiągnęły szczyt miesiąc temu, podczas domowego meczu z Motorem Lublin. Choć wicemistrzowie kraju przyjechali do kujawsko-pomorskiego osłabieni brakiem Dominika Kubery, to i tak pewnie pokonali Anioły. W Apatorze mieli miesiąc na poprawienie tego stanu i w piątek gołym okiem widać było, że nie zmarnowali tego czasu. Nawierzchnia była zupełnie inna, znajdowało się na niej o wiele więcej luźnego materiału, a czasy osiągane przez zwycięzców biegów znacznie zbliżyły się do rekordu toru. Co jednak najważniejsze, gospodarze świetnie się na nim odnajdywali. - Wczoraj na treningu tor był taki sam. Z tego wszystkiego co możemy zrobić na Motoarenie, takie przygotowanie wydaje się pasować nam najbardziej. Będziemy szli dokładnie w takim kierunku - zapewniał od razu po meczu menedżer Krzysztof Gałańdziuk. - Tor był tylko troszkę inny niż w poprzednich meczach i rzeczywiście identyczny jak na treningu. To dla nas bardzo ważne, by nawierzchnia na naszym torze była powtarzalna. Wcześniej próbowaliśmy różnych rozwiązań, szukaliśmy czegoś co będzie działało na naszą korzyść i chyba wreszcie udało nam się to znaleźć, więc rzeczywiście zamierzamy dalej iść w tę stronę - wtórował mu Robert Lambert, który na odmienionej Motoarenie wyglądał po prostu genialnie. Nowa odsłona nawierzchni pozwoliła mu wskoczyć w buty lidera. Na czym polega sukces nowej nawierzchni? Co dokładnie zrobiono z torem. Gałandziuk przekonywał, że nie ma w tym niczego skomplikowanego. - Porysowaliśmy go, polaliśmy wodą, ubiliśmy. Tylko tyle - zapewniał nas.