W czwartek dowiedzieliśmy się, że od tego sezonu z finałowego turnieju eliminacyjnego do mistrzostw świata, czyli GP Challenge, będzie awansowało nie trzech, a czterech zawodników. Niby to tylko jedno miejsce więcej, a jednak zauważmy że wielokrotnie w historii bywało tak, że ktoś najlepszy przez całe zawody zawalał ostatni bieg i finalnie nie wchodził do cyklu. Inna sprawa, że w większości takich przypadków i tak organizatorzy dawali mu stałą dziką kartę. Teraz już nie będzie takiej konieczności, więc pewnie dziką kartę będzie dostawał... piąty w klasyfikacji. Wczoraj zaś opublikowano informację o tym, że w Warszawie i Cardiff będą tak zwane sprinty. Zawodnicy zostaną podzieleni na cztery grupy, z których zwycięzcy dostaną się do biegu finałowego. I tam już będą rozdawane dodatkowe punkty do klasyfikacji generalnej. I np. zwycięzca obu tych rywalizacji dostanie ich aż osiem, co w dużym stopniu może poprawić jego sytuację choćby w walce o medale czy o utrzymanie w cyklu. Nowość regulaminowa została bardzo pozytywnie przyjęta przez społeczność żużlową. Ludziom to się podoba. Jest tylko jedno pytanie Odbiór wyżej opisanych nowinek regulaminowych jest generalnie bardzo dobry i niewiele jest komentarzy krytycznych wobec takich pomysłów. Dość często pojawia się jednak pytanie, czy np. sprinty i dodatkowe punkty z nich płynące uatrakcyjnią czy pogorszą końcową fazę zmagań w cyklu. Wszystko tutaj zależy od konkretnej sytuacji, bo dla Zmarzlika rok temu tych dodatkowych osiem punktów mogłoby dać jeszcze wcześniejsze celebrowanie kolejnego złota, a Lindgren mając te punkty miałby z kolei szansę dogonić Polaka. Jak zwykle, zależy od punktu siedzenia. Tegoroczny cykl Grand Prix rozpocznie się pod koniec kwietnia w chorwackim Gorican. Potem najlepsi na świecie zjawią się tradycyjnie w Warszawie, gdzie właśnie rozegrają jeden ze sprintów. Nowością w GP będzie runda w Landshut, która zostanie rozegrana tydzień po polskiej stolicy. A może inaczej - będzie ona powrotem do przeszłości, bo w Landshut kiedyś już jeżdżono o mistrzostwo świata. Ale było to w czasach, w których Bewleya, Kubery czy Kvecha nie było jeszcze nawet na świecie.