Organizacja rundy indywidualnych mistrzostw Polski w Rzeszowie okazała się strzałem w dziesiątkę. Już na grubo przed zawodami co rusz w Internecie pojawiały się informacje na temat świetnie idącej sprzedaży biletów. W poniedziałek półki pospadały jednak nawet największym malkontentom. Na trybunach stadionu drugoligowej Stali zasiadło około dziesięciu tysięcy kibiców, co jak na zmagania organizowane w poniedziałek o godzinie 19:00 było wielkim sukcesem. Niestety licznie zgromadzeni fani na trybunach, którzy liczyli na spektakularne wyścigi srogo się zawiedli. Ciekawe gonitwy naliczyliśmy na palcach jednej ręki, a ponadto rywalizacja zaczęła się w najgorszy z możliwych sposobów, bo od strasznej kraksy z udziałem dwóch Jakubów - Jamroga oraz Miśkowiaka. O ile drugi z nich pomimo licznych otarć w okolicach twarzy kontynuował jazdę, o tyle drugi wycofał się z powodu bólu kolana w lewej nodze. Niestety tego samego kolana przez które pauzował kilka tygodni nim znów powrócił na motocykl. Na szczęście to by było na tyle jeśli chodzi o mrożące krew w żyłach sceny. Racja, z toru może i wiało nudą, ale chociaż każdy ukończył turniej cało i zdrowo. Na twardej jak beton nawierzchni zdecydowanie najlepiej wiodło się Bartoszowi Zmarzlikowi i Bartoszowi Smektale. Obaj panowie znaleźli pierwszych pogromców dopiero w drugiej połowie zawodów i pewnie wjechali bezpośrednio do finału. Nie dość że obecnemu wicemistrzowi świata wychodziło dosłownie wszystko, to na dodatek parę wpadek zaliczyli po drodze Dominik Kubera oraz Janusz Kołodziej, czyli jego główni konkurenci. Zaowocowało to przypieczętowaniem tytułu już w fazie zasadniczej. Kapitan Moje Bermudy Stali powtórzył tym samym wyczyn Tomasza Golloba sprzed dwudziestu lat, który także jak on rok po roku stawał na najwyższym stopniu podium. Srebro w cyklu wywalczył wspominany wyżej Dominik Kubera. Wychowanek Unii Leszno rozkręcał się w Rzeszowie z biegu na bieg i po średnim początku udało mu się dojechać do finału. W nim obecny żużlowiec Motoru uznał tylko wyższość Bartosza Zmarzlika oraz największej rewelacji imprezy - Jakuba Miśkowiaka. W ostatniej gonitwie dnia nie wziął za to udziału Janusz Kołodziej, który nie podołał trudom barażu. Ciut gorszy występ nie zabrał mu jednak zasłużonego krążka, ponieważ na szyi doświadczonego zawodnika około godziny 22:00 pojawił się brązowy medal numer pięć (!) w karierze. Patrząc na obecną formę 38-latka, licznik ten na pewno się nie zatrzyma. To samo zresztą można powiedzieć o Bartoszu Zmarzliku. Najlepszemu polskiemu żużlowcowi ewidentnie przypasowała obecna formuła zmagań i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to dopiero początek jego dominacji na krajowym podwórku. Czytaj też: Znów tego dokonał. To będzie przyszły mistrz świata?