Nietuzinkowość żużlowca objawia się choćby w tak prozaicznym elemencie życiorysu, jak narodowość, czy tożsamość narodowa. Urodził się w angielskim Scunthorpe, jednak gdy miał cztery lata, przeniósł się z rodziną do Australii. Spędzenie młodzieńczych lat na Antypodach spowodowało, że to właśnie krainę kangurów Woffinden określa mianem swojej ojczyzny. Dlaczego więc jego wiktoriom towarzyszy hymn God save the queen? Bo zdecydował się reprezentować na arenie międzynarodowej Wielką Brytanię. Ostatnie wiktoria Woffindena w indywidualnych mistrzostwach świata przypadła na sezon 2018. Od tamtego momentu najważniejszy żużlowy laur zdobywali dwaj zawodnicy - Bartosz Zmarzlik i Artiom Łaguta. Pierwszy z nich od samego początku kariery miał opinię wielkiego talentu. Od samego początku imponował etosem pracy, profesjonalizmem i skupieniem na celu. Od niedawna jest przykładnym ojcem, od dawna stroni od skandalów i kontrowersji. Drugi z nich przeszedł niesamowitą drogę od ligowego wyrobnika do jednego z najszybszych żużlowców na świecie. Ma rodzinę, ceni sobie stabilizację. Swój sukces zawdzięcza systematycznej pracy, znakomitej organizacji teamu i nowinkom technologicznym rodem prosto z Formuły 1. Woffinden już za najmłodszych lat nabroił więcej, niż wspomniana dwójka przez całe swoje życia razem wzięta. Niektóre dzieci kopią piłkę, Woffinden prawie uciął sobie palec Brytyjczyk nie ma opinii żużlowego wariata, czy zabijaki, choć wielu zarzuca mu, że upadek Tomasza Golloba, którego Brytyjczyk był sprawcą, był początkiem końca kariery wielkiego polskiego mistrza. Poza torem 31-latek nie oszczędzał się od najmłodszych lat. W swojej autobiografii o wymownym tytule "Bez hamulców" podzielił się historią o tym, jak niemal stracił palec. - Naprzeciwko naszego domu w Australii znajdował się skatepark. Podczas robienia akrobacji na rowerze często pękał mi łańcuch, więc w końcu kupiłem sobie gruby łańcuch przemysłowy i założyłem go do BMX-a. Niedługo później przejeżdżałem tamtędy w drodze do szkoły. W pewnym momencie sięgnąłem dłonią do łańcucha, aby sprawdzić jego napięcie. Pamiętałem, że na środku skateparku stał metalowy słup, na który trzeba było uważać. Z ręką na łańcuchu podniosłem więc głowę, aby skontrolować swoje położenie. Ten ruch sprawił, że automatycznie docisnąłem pedały, przez co obracający się łańcuch uciął mi koniuszek środkowego palca prawej dłoni. Krew lała się ciurkiem - wspomina po latach trzykrotny indywidualny mistrz świata. Na szczęście chirurg plastyczny w miejscowym szpitalu spisał się na medal i palec Woffindena udało się ocalić. Z policją za pan brat Brytyjczyk w swoim życiu kilku-, jeśli nie kilkunastokrotnie, miał okazję obcować ze stróżami prawa. W swojej autobiografii, spisanej przez brytyjskiego dziennikarza, Petera Oakesa, przywołuje kilka takich sytuacji. Zdarzenia te miały miejsce na różnych etapach życia i kończyły się również na różne sposoby. Jedna z nich miała miejsce przy okazji lotu razem ze Scottem Nichollsem i Davey’em Wattem. Jak relacjonuje w książce Woffinden, konflikt pomiędzy nim a stewardessą był wynikiem nieporozumienia komunikacyjnego. Brytyjczyk miał sprzeczać się z członkinią personelu pokładowego o to, czy... ma wyłączony telefon. Jedną z wypowiedzi okrasił słowami "ja pie*dolę", a stewardessa usłyszała, że żużlowiec powiedział do niej "spie*dalaj". Zgodnie z obietnicą, pracownica linii lotniczych zadzwoniła po wylądowaniu na policję, która wparowała na pokład samolotu, złapała Woffindena, przyparła go do ściany, zakuła w kajdanki i wyprowadziła z maszyny prosto do radiowozu. 31-letni dziś żużlowiec miał szczęście, że nie podróżował sam, bo starsi od niego Nicholls i Watt zdołali przekonać policjantów, że ich kompan podróży nie dopuścił się zbyt wielkiego wykroczenia i względnie szybko Woffinden odzyskał wolność. Wpis w policyjnych bazach pozostał jednak na zawsze. Ścigali go nie tylko rywale na torze Tai Woffinden miał w swojej karierze okresy, w których potrafił być absolutnie nieuchwytny dla rywali. Najczęściej zdarzały się one oczywiście w sezonach mistrzowskich. Okazuje się jednak, że Brytyjczyk miał w swoim życiu okazję uciekać też przed policją. Choć z mizernym skutkiem. W swojej autobiografii przywołuje historię z młodości, gdy uznał, że niezłym pomysłem może być pożyczenie samochodu z firmy ojca bez pytania go o zgodę. Pech chciał, że młody kierowca zapomniał wyłączyć w pojeździe światła postojowe, co zwróciło uwagę stróżów prawa. W obawie przed konsekwencjami Woffinden nie zatrzymał się, tylko próbował zgubić ogon. Choć misja nie zakończyła się powodzeniem, należy docenić inteligencję żużlowca, który chciał zgubić pościg, parkując na czyimś podjeździe i chowając się w aucie. Ułamek sekundy ratujący życie Choć policyjny pościg brzmi bardzo poważnie, Woffinden może go dziś wspominać z uśmiechem na ustach. Dużo trudniej jest się jednak uśmiechać przy innej historii związanej z samochodami, bo niewiele zabrakło by dziś trzykrotny indywidualny mistrz świata na żużlu, a wtedy kilkunastoletni chłopak, zginął w wypadku samochodowym. - W drodze powrotnej wsiadłem za kółko. Kiedy tak jechaliśmy, Tata ze zmęczenia usnął, czego nie powinien robić, jadąc z młodocianym kierowcą. Ja też kilka razy przymknąłem oczy - wspomina tamte chwile Woffinden. - Tata nadal spał, ja również zaczynałem przysypiać. Żeby nie odpłynąć, otworzyłem okno. (...) W którymś momencie nie wytrzymałem i usnąłem, przez co zjechałem na przeciwny pas. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem samochód jadący prosto na nas - opowiada Woffinden na stronach "Bez hamulców". Na szczęście 15-letniemu wówczas Brytyjczykowi udało się opanować sytuację, jednak do dziś nie wie, jakim cudem się to stało. - Byliśmy o włos od śmierci. Gdybym otworzył oczy ułamek sekundy później, doszłoby do czołowego zderzenia, z którego nikt z nas nie wyszedłby żywy - zauważa Tai Woffinden. Trauma na całe życie Śmierć w życiu Woffindena jest obecna od najmłodszych lat. W swojej autobiografii, trzykrotny indywidualny mistrz świata zdecydował się podzielić historią, która do dziś chwyta go za gardło. Gdy miał ok. 8-9 lat, przyszły żużlowiec uczęszczał na treningi karate. Jednego dnia nie mógł doczekać się zajęć, więc z nudów pobiegł do klubu, znajdującego się naprzeciw miejsca pracy jego ojca. Spotkał tam chłopca, któremu zaproponował zabawę na placu komisu, gdzie pracował jego ojciec. Zapytał o zgodę mamę kolegi - pozwoliła. Młody Tai przebiegł przez jezdnię, a kompan ruszył w ślad za nim, nie patrząc na drogę. Wbiegł na ulicę prosto pod nadjeżdżający samochód. Zginął na miejscu - siła uderzenia była tak duża, że - jak opowiada Woffinden - ciało chłopca wylądowało ok. 5-6 metrów od miejsca zdarzenia. Wypadek dalej śni się Woffindenowi po nocach. Choć wszyscy powtarzają mu, że nie powinien, to czuje się winnym tego zdarzenia. - W życiu każdego człowieka zdarzają się bolesne doświadczenia, które zostają z nami na resztę życia. Dla mnie to wydarzenie jest takim właśnie doświadczeniem. Nigdy tego nie zapomnę. Pamiętam to wszystko, jakby działo się wczoraj - spuentował żużlowiec w swojej autobiografii.